W dniu 17.03.2020 o 00:05, Bruno Brunowski pisze:
>> widać u ciebie tą pogardę wobec dr Karczewskiego, skąd u ciebie ta
>> nienawiść ?
> "Nigdy nie latałem z rodziną."
> "Nigdy nie wyłączałem opozycji mikrofonu.'
> "Ja pracowałem i pracuję dla idei."
> 'Trzy malutkie pokoje, mała kuchnia, mała łazienka i mały gabinet, kiedyś już tam mieszkałem."
>
> A po za tym to zwykły lekarz medycyny z II st. specjalizacji, a nie żaden dr.
ano brutuś
Cien Anos de Soledad by G.G.Marquez
Nazywała się Pilar Ternera i uczestniczyła w przeprawie przez góry
zakończonej założeniem Macondo. Rodzina siłą zabrała z sobą dziewczynę,
aby ją oddalić od mężczyzny, który zgwałcił ją, gdy miała czternaście
lat, i kochał ją przez następnych lat osiem, ale nigdy nie zdecydował
się tego ujawnić, bo należał do innej kobiety. Przyrzekł pójść za nią na
kraj świata, ale później, gdy załatwi swoje sprawy, a ona miała już dość
czekania na niego zawsze tak jak na któregoś z tych mężczyzn, wysokich i
niskich, blondynów i brunetów, których przyrzekały jej karty na drogach
ziemi i morza, za trzy dni, trzy miesiące lub trzy lata. W tym
oczekiwaniu uda jej utraciły swoją krzepkość, a piersi jędrność,
zapomniała o tkliwości, lecz zachowała nienaruszony szaleńczy żar swego
serca. Oszołomiony tą cudowną zabawką, José Arcadio co noc szukał drogi
do niej poprzez labirynt ciemnego pokoju. Pewnej nocy zastał drzwi
zamknięte na zasuwę i zastukał kilka razy, wiedząc, że skoro ośmielił
się zastukać po raz pierwszy, musi dobijać się aż do skutku, póki
wreszcie po niekończącym się oczekiwaniu nie otworzyła mu. W ciągu dnia
słaniając się z niewyspania, czerpał tajemną rozkosz ze wspomnień
poprzedniej nocy. Ale kiedy ona wchodziła do ich domu, wesoła, obojętna,
rozgadana, nie musiał się wysilać, aby ukryć swoje napięcie, bo ta
kobieta, której głośny śmiech płoszył gołębie, nie miała nic wspólnego z
niewidzialną potęgą, która uczyła go tłumić oddech i opanowywać
uderzenia serca i pozwoliła zrozumieć, dlaczego ludzie boją się śmierci.
Tak był pogrążony w swoich myślach, że nie uczestniczył nawet w ogólnej
radości, gdy ojciec i brat przewrócili do góry nogami cały dom wieścią,
że udało im się roztopić metalową skorupę i wydzielić z niej złoto Urszuli.
Istotnie, po skomplikowanych i wytrwałych próbach cel został osiągnięty.
Urszula była uszczęśliwiona i nawet dziękowała Bogu za wynalezienie
alchemii, gdy mieszkańcy wsi tłoczyli się w laboratorium, częstowani
przez gospodarzy ciastkami i konfiturą z guawy, a José Arcadio Buendía
pokazywał im tygiel z odzyskanym złotem, jak gdyby sam je przed chwilą
wynalazł. Obnosząc go tak między wszystkimi, podszedł w końcu do swego
starszego syna, który ostatnimi czasy prawie nie zaglądał do
laboratorium. Podsunął mu pod oczy suchą żółtawą bryłkę metalu i spytał:
„No, widzisz teraz, jak to wygląda?”. A José Arcadio szczerze odpowiedział:
– Jak psie gówno.