Witajcie!
Od 9 do 12 sierpnia br. uczestniczyłem w pierwszym
etapie kursu masażu tajskiego, którego jak wiecie przedstawicielem i
współorganizatorem jest nasz kolega z listy - Janek (nik:
KursMasaz%Tajski).
Chciałbym podzielić się z Wami moimi
spostrzeżeniami, opinią na temat kursu jak i jego organizatorów. Na w
stępie jednak chciałbym zaznaczyć tutaj że jest to moja subiektywna opinia i Ci
którzy byli już wcześniej na owym szkoleniu mogą mieć zupełnie inne zdanie. Mają
do tego prawo. Nim też zacznę moje wywody to jeszcze tylko powiem że
podzieliłem je sobie na trzy części:
1. Organizatorzy.
2. Masaż tajski.
3. Warunki lokalu.
No to po kolei.
1. Organizatorzy.
Chyba się nie pomylę jak powiem że za sprawy
organizacyjne i administracyjne odpowiada Janek a za szkolenia i przekazywanie
nam wiedzy Kanya.
Na wszystkie pytania które mi przyszły do
głowy Janek odpowiadał w trybie błyskawicznym. Kontaktowałem się z nim drogą
mailową i to wystarczyło. To że odpowiadał precyzyjnie i szybko na moje pytania
to jego interes natomiast o jego charakterze stanowi fakt to że sam od siebie
starał się by uczestnikom kursu, szczególnie niewidomym było łatwo i wygodnie
trafić na miejsce. Nie musiał ale sam od siebie posyłał mi plany, rozkłady jazdy
PKP I PKS z mojej miejscowości na bagnach do Warszawy. Zaopatrzył mnie w nr. do
tanich taksówek, zasugerował dogodny powrót z kursu i skontaktował z ludźmi z
moich stron jadącymi samochodem.
Ogólnie robi wszystko by niewidomy dotarł i jest to
miłe i w zasadzie bezinteresowne. Faktycznie im więcej ludzi dojedzie tym lepiej
dla jego firmy, ale promocja jaką daje naszemu środowisku jest już sama w sobie
zachęcająca i nie musiałby tak się starać by wszystkim zapewnić dojazd,
kontaktować nas z sobą itd. W sumie to każdego indywidualny interes jak dotrze
na miejsce i nikt do tej pory się mnie o to nie
pytał czy i jak dojedzie niewidomy i nie starano mu się w tym pomóc. Czułem się
rozpieszczany i czasem nawet odnosiłem wrażenie że ta pomoc od strony Janka jest
aż przesadna. Jednak jedno muszę szczerze powiedzieć. Gdybym nie jechał z
kumplami to na pewno bym z niej skorzystał i byłbym wtedy zawieziony od drzwi
domu do drzwi sali na której odbywa się kurs. Janek stara się by uczestnicy
jadący na kurs mieli już wcześniej kontakt z sobą i dogadywali się co do dojazdu
bo wtedy np. taksa wychodzi taniej itd.
Generalnie informacja o samym kursie jest bardzo
dobra i można pytać ile się chce i o co chce a Janek cierpliwie odpowiada. A
uwierzcie mi - jestem upierdliwy.
Instruktorką jest tajka Kanya. Na kursie było nas 8
osób a ja byłem jedynym niewidomym. Poza moimi dwoma kolegami, którzy też
posiadają PZN-kę i 1 grupę wszyscy widzieli.
Instruktorka nie zna polskiego i nie było na kursie
tłumacza. Początkowo mnie to zniechęciło, ale już po kilku godzinach zmieniłem
zdanie. Po pierwsze Kanya pokazuje wszystko dokładnie i tyle ile trzeba. Każdy
kto ją o to poprosi ma zapewnione 100 procent jej uwagi. Samiwiecie że nie
zawsze tak jest na kursach. Ona odchodzi dopiero od Ciebie jak upewni się że
dobrze wykonujesz technikę. Po drugie ten masaż nie wymaga komentarza.
Pokazane jest po kolei co masz robić i krok po kroku to właśnie robisz. Jeżeli
masz jakieś pytania to zawsze ktoś się znajdzie w grupie kto dogada się z nią na
zasadzie Kali pić Kali jeść lub lepiej o ile zna język angielski, którym to
Kanya włada biegle.
Instruktorka jest miła, cierpliwa i cały czas
obserwuje kto co robi by poprawiać na bieżąco.
Jeżeli jednak nie znajdzie się nikt kto mógłby
precyzyjnie zadać pytanie to gdyby nie było Janka na kursie wystarczy je spisać
i potem zadać telefonicznie i już wszystko wiadomo. U nas nie było jednak takiej
potrzeby. Może będzie więcej precyzyjnych pytań gdy już przemielimy wiedzę i
pójdziemy na zaawansowany kurs.
Podsumowanie.
Organizacja i odpowiedzi na pytania na ocenę 6
w skali od 1 do 6
Szkolenie na 5 - odjąłem punkt ze względu na
barierę językową. Tak, jest ona do przeskoczenia i nie przeszkadza ona sama w
sobie podczas kursu ale na wszystkich kursach na których byłem do tej pory a
prowadzonych przez cudzoziemców tłumacz był.
2. Masaż Tajski.
Brak znajomości języka polskiego i tłumacza Kanya w
pełni wynagrodziła nam tym co pokazała.
Masaż wykonywany jest w parterze, na
macie.
Nie ma żadnej pracy z energią czy jakimiś tam
wydumanymi merdianami. Jest to strikte fizyczna robota.
Pacek leży a terapeuta klęczy obok, nad nim,
lub na jednej nodze gdy druga jest wykroczna. Masaż ten polega na tym by używać
siły własnego ciała i nie męczyć się podczas dogadzania packowi. Myślałem że od
klęczenia będą mnie boleć nogi czy lędźwiówka, ale tak nie było. Kanya zwraca
uwagę na ergonomię technik i to by podczas ich wykonywania nie zrobiliśmy sobie
sami kuku.
Pierwszy etap pokazów to były uciski wzdłuż
charakterystycznych dla tego masażu linii na nogach. Nie są one jakieś wydumane
i łatwo je zapamiętać bo przebiegają zazwyczaj wzdłuż obrysu mięśni lub
ścięgien. Prowadzą od przyczepów jednej grupy do przyczepów drugiej itd.
Uciskasz dwoma kciukami i tyle. No właśnie. Jak się już tak nauciskałem to
myślałem że się spakuję i pojadę do domu. Myśleliśmy z kumplami że to takie
będzie sranie w banie i tu nas Kanya zaskoczyła. Zaczęła pokazywać techniki
rozciągania powięzi, mięśni i pracy na stawach. Wiele znam technik z terapii
manualnej ale to co Kanya wydziwiała robiło wrażenie. technika będąca
równocześnie trakcją, rozciąganiem powięzi i rotacją i tak na wielu stawach,
mięśniach i sposobów. Techniki poza tym że skuteczne są bardzo widowiskowe. Po
pierwszym dniu czułem się jak po treningu ka-rate.
Masaż w niektórych miejscach jest bolesny ale ból
ten musi być znośny i nie duży. Ogólnie Wrażenie po tym masażu jest przyjemne.
Cały zabieg jest podobny do zabiegów yumeiho. Jest on jednak delikatniejszy,
bardziej przemyślany i nie tak siermiężny jak u japończyków. Nie ma też
manipulacji na stawach obwodowych. Przynajmniej na pierwszym etapie kursu.
Jest to tzw. masaż jogiczny więc głównie skupia się na streczingu i pracy z
tkanką miękką.
Początkowo planowaliśmy jako starzy wyjadacze
zrobić z kumplami dwa etapy od strzału - podstawowy i zaawansowany. Jednak
materiału jest dużo i postanowiliśmy po pierwszym etapie zrezygnować by podaną
nam wiedzę przetrawić sobie na spokojnie. Nie polecam więc robienia dwóch etapuw
na raz. Za dużo tego jest a wiedza którą przedstawia kanya wymaga treningu i
precyzji. Nie jest to jednak trudna sztuka.
Masaż wykonywany jest przez ubranie pacjenta. Nie
musi się on rozbierać choć może to zrobić jeśli chce.
Jest to spokojna precyzyjna robota. Można ją
podzielić na segmenty np. robiąc sam kręgosłup, lub całe ciało albo np. same
nogi ze stopami. Technik też jest wiele i nie trzeba choć można stosować
wszystkie.
Na pierwszym etapie jest pokazywany ogólny masaż
całego ciała w pozycji leżącej na plecach i brzuchu jak i siedzącej. Nie
ma twarzy i zbyt wielu manipulacji. Nie ma też zbyt żmudnej roboty na samych
stopach. Jest natomiast dużo ciekawych rozściągań i pracy z powięzią. trochę to
wszystko zahacza też o podstawy neuromobilizacji.
Ważna jest wygoda samego packa jak i ergonomia
technik wykonywanych przez terapeutę.
Do tego masażu nie potrzebny jest wzrok. Potrzebne
są natomiast dobre czucie i trochę orientacji przestrzennej. Nie mylić
orientacji w terenie. Pisząc o orientacji przestrzennej mam na myśli
uświadomienie sobie że świad posiada 3 wymiary. :d W masażu tym bawimy się
ciałem w różnych kierunkach je rozciągając. Góra, dół, lewo, prawo stąd ta
widowiskowość.
Ktoś powie:
- EEEEE tam widowiskowość.
Nie mam na myśli tutaj czegoś co dobrze wygląda dla
widzącego nasz zabieg z boku obserwatora, a niekoniecznie dobrze jest odczuwane
przez samego pac. jak np. Lomi Lomi czy inne tam polinezyjskie. tutaj
wizualizacja odpowiada jakości.
Można nagrywać, filmować, fotografować. Skrypt
który dostajemy na kursie z technikami jest w druku zwykłym.
Podsumowując wiedzę którą przekazała nam Kanya
oceniam na 6. Mam też nadzieję że różne wariacje tych technik które już znam,
jak i manipulacje czy masaż deptany jest równie ciekawy stąd mam zamiar wybrać
się na kurs zaawansowany. Moi koledzy też się wybierają.
Początkowo byliśmy nastawieni sceptycznie i
pojechaliśmy z ciekawości bo kurs dla nas niewidomych jest w promocyjnej, dobrej
cenie. Po kilku godzinach kursu chcieliśmy się pakować. Dziś nie żałujemy
i na pewno będziemy stosować w pracy z packami te techniki a niektóre z nich
spokojnie można wplatać w robotę na stole.
Po kursie otrzymujemy certyfikat ukończenia kursu w
stopniu podstawowym. Nie wiem co tam jest napisane bo kolega mi go zabrał i
dostanę go gdy się spotkamy. W mojej torbie by się pogiął bo jest większy od
formatu A4 i kartki wkręcanej do maszyny brajlowskiej a ja nie wziąłem osłony na
ten papierek stąd na pewno bym go pogioł.
Jak do mnie dojdzie to wam go opiszę o ile nie
zrobi tego wcześniej Janek.
3. Warunki lokalu.
Szymanówek to wieś w gminie Leśno. Oddalona jest od
dworca centralnego w Warszawie jakieś 33 kilometry. Jest to zapadła dziura gdzie
psy dupami szczekają zlokalizowana w puszczy kampinowskiej.
Kurs odbywał się w gospodarstwie
agroturystycznym.
Trenowaliśmy w stodole ale nie takiej z sianem i
krowami. Stodoła to to była ale z gładko oheblowanymi deskami na podłodze i w
dodatku wylakierowanymi. Bardziej przypominała salę gimnastyczną czy dogo niż
stodołę. Było ciepło, padał też letni deszcz a my na matach w tej stodole.
Bardzo fajnie to szło. Bez zaduchu, dobry przewiew, fajna podłoga i czysta. Wg.
mnie klasa.
Tam gdzie spaliśmy to już mniej było klasy.
Gospodarze udostępniają dwa warianty.
Pierwszy to osobny domek na ok.4 osoby. Jest w nim
brudny prysznic gdzie wody ciepłej starcza tylko dla 2 osob a woda sama leci pod
ciśnieniem słabszym niż moje poranne sikanie. Aneks kuchenny nie przypomina
żadnego znanego mi aneksu ale oddać sprawiedliwość należy że lodówka, czajnik
elektryczny i talerze ze sztućcami są. Jest też telewizor i kibel. Ubikacja jest
naprzeciwko prysznica i tak samo brudna jak on sam. Wszystko robi wrażenie
niesprzątanego od 50 lat. Tylko pościel była czysta. Z szaf śmierdziało jak z
diabła dupy ale po doprowadzeniu wszystkiego do porządku było znośnie. Tam gdzie
stoi telewizor jest stół i krzesła. Są w sumie 3 pokoje. Dwie sypialnie i
salono-aneks kuchenny. Domek sam w sobie stoji osobno i blisko dużego domu
gospodarzy i gdyby nie ten brud w nim to byłby bardzo sympatyczny. Bo jest
wygodny i zgrabny.
Duży dom to pokoje kilkuosobowe i lepsze warunki
sanitarne. Więcej ciepłej wody, lepsza kuchnia i czyściej choć to jest kwestia
dyskusyjna bo wszyscy kursanci mówili że gospodarze muszą być strasznymi
syfiarzami więc nie tylko ślepi ów syf dostrzegali. Jednak sam dom był czystszy
ale za to bardziej zaludniony przez współlokatorów.
Pokoje bez łazienek. Jedna zbiorowa.
Śniadania zapewnione są w cenie kursu i robi je
Kanya. Są to polskie klasyczne sniadania. To znaczy szwedzki stół i każdy sobie
wybiera co tam mu pasuje i robi kanapki. Na kursie też w zasięgu ręki jest
mnóstwo napojów.
Obiady natomiast to już należy zapewnić sobie we
własnym zakresie. albo więc je zrobisz z przywiezionej przez siebie wałówki albo
zamówisz w jednej z jadłodajni. Można też wyskoczyć o ile jeden z kursantów ma
samochód a zazwyczaj ktoś takowym przyjeżdża do pobliskiego sklepu - dokładnie
do sąsiedniej wsi czyli do Leszna. My spisywaliśmy kto co chce i jeden jechał na
zakupy.
Tak samo zamawialiśmy obiady. Spis treści wg. menu
i telefon. Firma przywoziła w ciągu 30 minut. Obiady w cenie około 20zł. i o
smaku standardowej paszy stołówkowej. Dało się je zjeść i nie były podłe.
Gospodyni gdy jest grupa minimum 10 osób robi obiady ale tym razem jejnie było
bo pojechała na wczasy a i tak było nas 8 sztuk więc pewnie by się jej nie
chciało dla nas gotować. I dobrze bo sądząc po jej stosunku do higieny i
sprzątania miałbym poważne wątpliwości czy nie dostanę po jej jedzeniu duru
brzusznego.
Na pierwszą dobę polecam więc zabrać trochę własnej
paszy na drugą już spokojnie można zamawiać obiady i ma się zapewnione
Śniadania. My kupowaliśmy i nie braliśmy jedzenia za dużo z domu. tyle byle było
na 1 dobę.
Jeżeli chodzi o dojazd to udało nam się zagiąć
taksówkarza. Nie trafił on za pierwszym razem. Pytaliśmy każdego napotkanego
człowieka lasu i w końcu dojechaliśmy. Pewnie gdybyśmy skorzystali z numeru
taksiarza którego polecał Janek nie byłoby problemu. Myjednak optymistycznie
wsiedliśmy do pierwszej taksy przy stacji Warszawa Błonie i wio na Leszno i
Szymanówek 11. to był błąd kosztujący nas 77zł.
Ogólnie wsi spokojna, wsi wesoła. Jedzenie było,
woda leciała, brud widzieliśmy gorszy w wietnamie więc dało się przeżyć. Tylko
komary tam latały jak konie wielkie!
Warunki gdzie był kurs czyli stodoła dostaje 6.
Oczywiście wlecie!
Duży dom oceniam na 3 z plusem.
Mały domek gdzie wprawdzie byliśmy sami z naszymi
PZN-kami oceniam na 2 z minusem. A dałbym 5 gdyby nie ten syf.
Uwaga - gospodarze to nie Janek i Kanya - oni tam
tylko wynajmują lokale ze względu na cenę i bliskość Warszawy.
Co do wyboru miejsca można polemizować. Jednym się
podobało innym nie. Wszyscy jednak zwracali uwagę na trudny dojazd i brud.
Wszyscy też chwalili szkolenie w stodole bo ma ona swój klimat.
Orange ma tam słabe pole inni operatorzy względnie
dobre.
To by było na tyle. Gdyby ktoś z Was mial pytania
to zadawajcie je na liście. Będę odpowiadał każdej osobie a skorzystają
Wszyscy.
Przy okazji zastrzegam sobie jedną rzecz. Proszę
nie kopiować i nie podsyłać treści tego maila dalej. Jest to moje subiektywne
zdanie na temat tego kursu a nie jakaś profesjonalna recenzja. Moja radosna
twórczość jest przeznaczona tylko i wyłącznie dla użytkowników tej
listy.
Pozdrawiam - Jarek