-= Holodeck pierwszy, USS Inari =-
Wyszło ironicznie. Fakt, faktem Ksawery nie tego się spodziewał.
Stał i patrzył na czerwone niebo planety Vulcan i zastanawiał się
szczerze co się dzieje. To zdecydowanie nie było Chicago lat
trzydziestych. Ksawery szczerze zastanawiał się czy był to żart, czy
może ktoś bawił się jego programem, czy może jakiś bug w systemie.
Ewentualnie dowcip, ale to było raczej wątpliwe. Ksawery nie poznał na
okręcie nikogo na tyle dobrze żeby stać się obiektem żartów, no może
poza jedną osobą. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wyglądało jak z
książek historycznych, jednak pomieszane ze współczesnym. Ciekawe.
Ksawery zdjął trench i kapelusz, po czym rzucił obie części garderoby
na siedzisko.
Nagle otworzyły się drzwi i do pomieszczenia wkroczyła młoda vulcanka.
O ile Ksawery miał już do czynienia z reprezentantkami tej rasy, i to
nie raz, to owa młoda dama nie poruszała się jak vulcanka. W jej
ruchach była jakaś drapieżna seksualność... Jednak nie wiedzieć
dlaczego, dobrze współgrało to z jej wyglądem. A ten był doprawdy
intrygujący. Mniej więcej metr siedemdziesiąt wzrostu, atletyczna
sylwetka o niezwykle dobrze zarysowanej figurze... Ponętnej figurze.
Podkreślały ją dodatkowo szaty... A raczej obcisły kostium wykonany ze
starannie opinającego ciało.
- Witaj - odezwała się dziewczyna... Symulacja, o ile urodziwa nie była
zbyt wierna pierwowzorowi gatunkowemu.
Ksawery grzecznie się ukłonił, nieco zmieszany.
- Witam - rzekł chorąży.
OK. To było zdecydowanie nie tak...
- Spełnię wszystkie twoje pragnienia. Jestem doskonałą niewolnicą
stworzoną i wytrenowaną w sztukach przyjemności. Wyraź swoje
pragnienie- powiedziała dziewczyna, i zwinnym ruchem rzuciła Ksawerego
na łóżko.
Tego nie było w planach. Usta vulcanki zbliżały się do Ksawerego, ten
jednak odwrócił usta od pocałunku. Zrzucił napastniczkę z siebie, i
usiadł na brzegu łóżka.
=/\= Komputer zatrzymaj program - wydał komendę Wilczyński.
Milczenie urządzenie było niepokojące.
=/\= Kompu... - powiedział Ksawery, ale nagle urządzenie zaczęło
wydawać z siebie spokojną melodię, jakby ze starego odbiornika
radiowego.
"She wore blue velvet
Bluer than velvet was the night
Softer than satin was the light
From the stars
She wore blue velvet
Bluer than velvet were her eyes
Warmer than May her tender sighs
Love was ours
Ours a love I held tightly
Feeling the rapture grow
Like a flame burning brightly
But when she left, gone was the glow of
Blue velvet
But in my heart there'll always be
Precious and warm, a memory
Through the years
And I still can see blue velvet
Through my tears" - wydobyło z siebie urządzenie.
Ksawery wstał, a na jego twarzy pojawił się niesprecyzowany grymas. Coś
musiało być nie tak z komputerem, nie tylko z holodeckiem.
=/\= Wilczyński do mostka - powiedział Ksawery, nie mniej jednak jego
wypowiedź spotkała się jedynie z kontynuacją piosenki.
- Spełnie każde twoje pragnienie... Tylko daj mi szansę, a otworzę
przed tobą oceany doznań - mówiła kusząco projekcja fotonowa.
Ksawery potarł się po czole. Zdecydowanie było to coś czego nie uczyli
w Akademii... Radzenia sobie z irytującymi awariami... W sensie
psychicznym. Ksawey wziął trzy głebokie oddechy. Spojrzał na wijącą się
na łóżku kobietę. Pośród setek, a nawet tysięcy pytań które aktualnie
skakały mu po głowie, wyraźnie brzmiało jedno... Kto wgrał "Vulcańską
Niewolnicę Miłości IV" do bazy danych holodecku? Nie kłamiąc Ksawery
miał kopię tej sławnej powieści, jak zresztą większość kadetów
Akademii, ale holopowieść była zakazana - przynajmniej jeżeli chodzi o
statki Floty.
Nagle pojawił się łuk, i mężczyzna ubrany w żółty mundur noszący
dystynkcje załoganta drugiej klasy, wszedł do pomieszczenia. Chłopak
miał może z dwadziescia lat, ogarnął wzrokiem pomieszcznie nie za
bardzo wiedząc co się dzieje. Po czym popatrzył na Ksawerego i nieco
zmieszanym głosem powiedział:
- Przepraszam sir, ale pani komandor prosi pana na mostek.
Do tego Ksawery też nie mógł przywyknąć. Do bycia nazywanym "sir" przez
ludzi niewiele młodszych od niego. Było to zdaniem Wilczyńskiego
dziwne, a co więcej postarzało go. Trochę mu to nie odpowiadało. Biorąc
pod uwagę to, niewolnicę, problemy z komputerem, nic dziwnego że
zaczęła go boleć głowa. Potarł czoło, ponownie wziął trzy głębokie
oddechy. Nagle w głowie zaświtała mu pewna myśl...
- Mogę cię o coś prosić? - spojrzał na chłopaka.
Załogant spiął się, stanął na baczność, i prawie wykrzyczał: "tak jest
sir". Tak, dokładnie tak jak myślał do tego trudno będzie przywyknąć.
Jakim cudem starsi oficerowie potrafili to wytrzymać... To tytułowanie.
- Zabezpiecz holodeck, zrzuć dane o wejściach do holodecku z ostatnich
dwudziestu czterech godzin, oraz o wgrywaniu i zgrywaniu danych z
matrycy holodecku także jej połączenia z komputerem głównym statku.
Zgraj to na oddzielny padd, jako nieaktywną linię kodu.
- Tak jest.
Ksawery stanął w łuku, i spojrzał na chłopaka który właśnie starał się
opędzić od umizgów "vulcańskiej niewolnicy", próbując z pomocą komendy
głosowej wyłączyć urządzenie jednak bez skutku, Wilczyński otworzył
panel i wyjął parę chipów izolinearnych. Sala mignęła lekkim białym
wyładowaniem, po czym iluzja zniknęła. Ksawery spojrzał na chłopaka
któremu hologram zdąrzył potargać włosy, i wyszedł na korytarz. Włożył
chipy do kieszeni, i ruszył na mostek. Miał dziwne przeczucie że
szykował się kryzys.
OFF:
chor. Ksawery Wilczyński
adiutant kapitan, USS Inari.
Wykorzystano słowa piosenki "Blue Velvet" autorstwa Berniego Wayne'a i Lee Morrisa, z 1951 roku.
========= mostek, USS Inari, popołudnie ==================
Wycie, które ludzie chyba, sądząc po kakofonii, nazywali muzyką, niemal
rozerwało czułe bębenki elyasiańskiej kapitan. Zakryła rękoma uszy,
wydając jednocześnie komendę systemowi podtrzymującemu życie. Po chwili
poziom dźwięku jaki przedostawał się przez pole ochronne szkieletu zmalał
do tolerancyjnego. Trochę gorzej słyszała załogę, ale wolała to, niż być
głuchą.
Gdy na mostek wszedł Wilczyński i zaczął rozmawiać z komandor Sardin,
Terala zaczęła świstać cicho z irytacją. Najpierw brak łączności, potem
jakiś mechanik próbuje wysadzić mostek, dzikie wycie na mostku i nie
tylko. Czym ona dowodzi, kabaretem, czy okrętem Floty?
- Tak jest, wszystko powinno być gotowe. Małą kompania honorowa, jakiś
tradycyjny aureliański posiłek, konwersacja z panią kapitan.
Terala zastanowiła się. Brzmiało to co najmniej dziwnie. Kompania
honorowa, tradycyjne posiłki i co tam jeszcze na przywitanie jednej osoby?
Nigdy czegoś takiego nie widziała, nawet gdy witano admirałów. W każdym
razie nie zaobserwowała czegoś takiego, a jako szefowa ekspedycji często
musiała brać udział w różnych szopkach.
- Nie. Nie będziemy przyjmować na pokładzie romulańskiego dyplomaty w
misji pokojowej, ale członka Federacji, z innego okrętu Floty. -
Gwizdnęła, zastanawiając się, co z tym fantem zrobić. - Żadnych
ekstrawagancji. Uprzedździe tylko mesę, że chce mieć do jedzenia coś, co
Aurelianie mogą i lubią jeść.
Podeszła do oficera, chyba, w mundrze mechanika który najwyraźniej był
odpowiedzialny za to wszystko.
- Można wiedzieć, co pan zrobił?
- A... tak, znaczy, pani kapitan, pomyliłem wtyczki.
- Wtyczki? To - pokazała na sufit - to przez wtyczki?
Młody człowiek wolał nie odpowiadać, całkiem zresztą słusznie. Kapitan
pokiwała głową i kilknęła w komunikator, po czym machnęła ręką. Właśnie
sobie przypomniała, że komunikacja nie działa. Wróć, przecież komunikatory
nie są uzależnione od systemów komunikacyjnych okrętu? Więc dlaczego nie
działają? Może trzeba je inaczej uruchamiać? Tylko jak? Przecież nie
zapyta, bo takie rzeczy powinna wiedzieć. Wzruszyła ramionami, mają dwie
godziny czasu, zdąży się dowiedzieć, a zresztą, może zdążą usunąć awarię.
- Panie Wilczyński, niech pan idzie do maszynowni i powie głównym
mechanikom, że mają zająć się tym kabaretem. Osobiście. Nie interesuje
mnie idealne zgranie cewek warp i inne takie. Chce mieć okręt który działa
jak powinien, a nie taki, który działa jak chce. Potem niech się pan
porozumie z mesą w sprawie Aureliańskiego jedzenia. I wraca na mostek, bo
jak dolecimy do tego Sfinksa, to pewnie mi się pan przyda. Pani Sardin,
przejmuje pani mostek, będę w biurze.
Podeszła do drzwi biura, po czym nagle odwróciła się
- I skąd ja znam nazwę Sfinks? - Zastanowiła się. - Zresztą, nieważne.