i nic ich nie może obronić ani wytłumaczyć ich postępowania. Istniało ponadto
szereg żydowskich placówek gestapowskich, podległych bezpośrednio kierownikowi
referatu żydowskiego w gestapo " Karlowi Brandtowi, mieściły się one m.in.
przy ul. Leszno 13 i Leszno 14. Sprawy te były już częściowo omawiane w
różnych pracach wydanych przez ŻIH (Żydowski Instytut Historyczny) choć
np. as "13" i "Żagwi" kpt. Dawid Sternfeld nie doczekał się jeszcze miejsca
w pisanej historii. Bardzo mało napisano dotychczas o kierownictwie żydowskich
"szopów", czy o kierownikach różnych oddziałów w "szopach" niemieckich.
Nikt dotąd prawie nie wspomniał o takim " zdawałoby się " niewiarygodnym
fakcie, że działała wewnątrz getta dość duża grupa żydowskich szmalcowników.
Czyhali oni na Polaków nielegalnie przedostających się z pomocą do getta,
aby wymusić od nich okup. Tymi szmalcownikami byli głównie żydowscy szmuglerzy,
wśród których dominowali tragarze, oraz " działający z nimi w zmowie "
niektórzy żydowscy policjanci.
Obstawiali oni gmachy Sądów, mury i różne przejścia do getta. Zdarzały
się wypadki wydawania tych Polaków Niemcom, gdy nie mieli się oni czym
wykupić. Np. Jan Nowakowski szmuglujący do getta na polecenie ojca prasę
PPR (Polskiej Partii Robotniczej), żywność, czasem amunicję, został złapany
przez policje żydowską i wydany Niemcom. Było to na początku kwietnia 1943
roku. Żandarm Niemiecki widząc, że jest to 14 letnie dziecko ulitował się,
skrzyczał go i kopniakiem wyrzucił za bramę. Prawie nic nie wiadomo do
dziś o "Żagwi", za wyjątkiem tego, że istniała i że kilku zdrajców zastrzelono.
Na tych kartach autor ograniczy się jedynie do opisu walki z "Żagwią" i
z kolaborantami, prowadzonej przez ŻZW przy udziale oficerów OW-KB. Szczegóły
tych wydarzeń są dotychczas nieznane zupełnie (jest hasło w wielkiej encyklopedii).
Kolaboracja i zdrada wśród Żydów, przybrała większe rozmiary z chwilą zamknięcia
getta i powołania do życia żydowskiej policji porządkowej. Na o wiele wyższym
szczeblu zdrady własnego narodu, stali żydowscy agenci gestapo, jedna ich
siedziba znajdowała się przy Leszno 14, gdzie szefami byli Kohn i Heller
(zausznicy Karla Brandta) a druga przy Leszno 13. Tą drugą placówką dowodził
Gancweich i kpt. Dawid Sternfeld. Leszno 14 zakamuflowane było jako przedsiębiorstwo
przemysłowe m.in. ich były tramwaje konne zwane konhellerkami, zaś Leszno
13 jako placówka policji przemysłowej występującej pod różnymi nazwami
np. Urząd do Walki z Lichwą i Spekulacją, albo Urząd Kontroli Miar i Wag,
Oddział Rzemiosła i Handlu, Biuro Kontroli Plakatów, Oddział Pracy Przymusowej
a nawet Pogotowie Ratunkowe i inne. Według naszej obserwacji, specjalnie
ożywioną, szeroką i szkodliwa działalność prowadziła ta ostatnia, zwana
popularnie "trzynastką". Spośród specjalnie dobranego elementu z "trzynastki",
i osobistych agentów Brandta, powstała w końcu 1940 roku organizacja "Żagiew".
Organizacja ta dostała zadanie penetrowania wszystkich przejawów życia
w getcie, z agendami gminy włącznie. Miała obserwować szczególnie akcję
zorganizowanego szmuglu, by w ten sposób rozpoznać źródła polskiej pomocy
dla getta i tą drogą dojść do organizacji konspiracyjnych, wspierających
getto. Autor był bodajże pierwszym, który zwrócił uwagę na działalność
Sternfelda i "Żagwi". (...)
(...) Zauważyliśmy, że "Żagiew" prowadzi również przemyt żywności, a właściwie
tylko go udaje, przy przerzucaniu bowiem ich transportów, zawsze widziało
się w pobliżu policje granatową lub nawet patrol żandarmerii dla asekuracji,
chcieli zatem wobec Żydów grać rolę grupy o charakterze przemytniczo-konspiracyjnym.
Pozyskawszy tą drogą zaufanie niektórych naiwnych ludzi, usiłowali montować
rzekomo jakąś organizacje wojskową. Zdradziły ich jednak kontakty ze Sternfeldem
i z jednym z jego oficerów w stopniu podporucznika. Zdołali początkowo
wciągnąć do tej organizacji kilkudziesięciu młodych ludzi. Tych nowo zwerbowanych
ŻZW uprzedzał o prawdziwych celach "Żagwi" i dużo uczciwych " zdołano z
niej wycofać. Ci , co pozostali na służbie " pomimo ostrzeżeń " ponieśli
zasłużona karę. A "Żagiew" ilościowo rosła, dawała korzyści materialne.
Pierwsze uderzenie w "Żagiew" odbyło się na przełomie 1940/41 roku. Po
zastrzeleniu, bądź zabiciu nożem kilku jej członków, organizacja rozleciała
się i przestała przejawiać swą działalność. Drugi rzut "Żagwi", przystąpił
jednak do pracy wiosna 1941 roku, bowiem Niemcy żądali istnienia tej organizacji.
Po rozpoznaniu ich działalności, ŻZW i kilku oficerów OW-KB przystąpiło
w drugiej połowie 1941 roku do ponownego uderzenia, częściowo tylko skutecznego.
Pojedynczych gorliwych żagwistów zlikwidowano w międzyczasie. W maju 1942
roku autor otrzymał rozkaz z Komendy Głównej włączenia się do końcowego
etapu akcji likwidacyjnej "Żagwi", do pracy wywiadowczej wewnątrz getta.
Praca "Żagwi" przybrała wtedy bowiem dość niebezpieczne rozmiary. Wpadło
wówczas i zostało aresztowanych kilku szeregowych członków ŻZW. Widać było,
że żagwiści węszą coraz skuteczniej. Wpadł w końcu " późną wiosna 1942
roku " Kosieradzki, a z nim podręczny magazyn broni.
Ażeby nie demaskować się w oczach getta kontaktami z "trzynastką" lub Befehlstelle
Karla Brandta (Żelazna 103), "Żagiew" udoskonaliła metody swej pracy. Agenci
"Żagwi" zaczęli przekazywać meldunki i donosy swym mocodawcom nie w getcie,
a w kilku punktach rozrzuconych w Warszawie. Znajdowały się one między
innymi na Poczcie Głównej, w kawiarni Rival (Plac na Rozdrożu, w pobliżu
Al. Szucha), oraz w sklepie z tekstyliami, mieszczącym się przy ul. Mazowieckiej
7, na I piętrze od frontu. Żydowscy agenci gestapo chodzili do pracy na
tzw. placówki i w drodze powrotnej do getta składali tam swoje meldunki.
Wielu z nich miało nawet specjalne przepustki, uprawniające do swobodnego
poruszania się po terenie całej Generalnej Guberni, gdyż jako fachowcy
byli używani do prac także w innych miastach, np. niejaki Meryn z Sosnowca
czy Grajer były fryzjer i restaurator z Lublina, znany zausznik Hoeflego,
ściągnięty przez niego do Warszawy w lipcu 1942 roku. Mieli oni wydane
przez gestapo pozwolenia na broń, w okładkach koloru pąsowego oraz pistolety
służbowe, co zostało stwierdzone już w końcu 1940 roku, przy likwidacji
pierwszego rzutu "Żagwi". Likwidacja drugiego rzutu trwała cały rok i chociaż
przynosiła raz większe, raz mniejsze efekty, to jednak nie została zakończono.
Likwidacje trzeciego rzutu przerwała latem 1942 roku wielka akcja likwidacyjna
Hoeflego (22.07 do 13.09.1942)
Za okres likwidacji czwartego rzutu "Żagwi" należy przyjąć czas od września
1942 do kwietnia 1943. Niedobitki "Żagwi" trudniące się szmalcownictwem,
były likwidowane przez OW-KB nawet w czasie Powstania Warszawskiego, jak
np. Bursztyn-Wisniewski, dyrektor szopu Hoffmana. Wypada dodać, że w tym
okresie około 300 żagwistów i agentów gestapo mieszkało stale na terenie
budynku gestapo w al. Szucha 11, skąd wychodzili "do pracy" w Warszawie,
bądź na wyjazdy terenowe, gdzie pod szyldem prześladowanych Żydów wślizgiwali
się do oddziałów partyzanckich dla ich rozpoznawania i wydawania; specjalizowali
się oni w tropieniu Żydów w aryjskiej części Warszawy. Dostęp do nich i
ich likwidacja były bardzo trudne. (...)
(...) Wykonywanie wyroków odbywało się na podstawie materiału dowodowego,
zebranego przez sekcje śledczą i dostarczanego sądowi ŻZW. Sąd ŻZW składał
się z wybitnych prawników, był całkowicie niezawisły i samodzielny w ramach
narodowej odrębności. W ten sposób Żydzi samodzielnie, we własnym zakresie
walczyli o morale getta i usuwali zło. Jeśli zapadł wyrok śmierci, podlegał
on jednak zatwierdzeniu przez komendanta ŻZW i dopiero wówczas mógł być
wykonany. (...)
(...) Chociaż akcje ŻZW i ŻOB (Żydowskiej Organizacji Bojowej) mobilizowały
ludzi zdrowych moralnie, to jednak nie przełamały otępienia i zastraszenia
ogółu społeczności getta. Bazując na takiej postawie Żydów "Żagiew", nie
została " niestety " rozbita doszczętnie. Wszelkiego rodzaju uderzenia
ŻZW w tę organizację miały szczególne nasilenie po akcji styczniowej 1943
roku i trwały aż do samego powstania w getcie. W czasie powstania udało
się żołnierzom ŻZW i ŻOB dopaść i zlikwidować jeszcze kilku zdrajców, lecz
dużo ich zostało, czego dowodem m.in. były wydane Niemcom bunkry bojowców,
w tym i Anielewicza, co potwierdzili mi sami Żydzi. "Praca" ocalałych żagwistów
nie skończyła się z upadkiem powstania. Byli oni Niemcom nadal potrzebni.
Tym razem do pomocy w wyłapywaniu Żydów ukrywających się nie tylko w Warszawie,
ale i w całej Generalnej Guberni. Żagwiści byli też wykorzystywani przez
gestapo, jako prowokatorzy, wdzierający się podstępnie w szeregi polskich
organizacji podziemnych. To właśnie m.in. żagwiści i inni żydowscy szmalcownicy
i zdrajcy, byli winni większości śmierci ukrywających się Żydów, a tym
samym winni byli śmierci ukrywających ich Polaków.
Dni 21 lutego 1943 roku wykonano na kilku żydowskich gestapowcach wyroki
śmierci, na Leonie Skosowskim ("Lolek" " został wtedy ranny), Pawle Włodowskim,
Areku Weintraubie, Chaimie Mangelu i Lidii Radziejowskiej. Dni 28 kwietnia
1943 roku na ul. Warmińskiej zlikwidowano Luftiga " Żyda, agenta gestapo,
który pracował jako tłumacz w warsztacie kolejowym na Pradze.
Powszechnie znana afera Hotelu Polskiego (VII.1943), też jest dziełem żydowskich
zdrajców (główny agent " naganiacz Leon Skosowski i Adam Żurawin " żyje
w USA). Wpajali oni w swych współwyznawców przekonanie o specjalnym propagandowym,
wypuszczeniu ich do krajów neutralnych. Działali na polecenie gestapo "
Hahna i Brandta " ściągnęli około 2000 bogatych Żydów mających za ogromne
pieniądze kupić paszporty zagraniczne. Niemcy ich ograbili i pomordowali
(część wysłali do obozów), nielicznych wypuścili, w tym kilkudziesięciu
swoich agentów dla działań propagandowych na rzecz Niemiec " patrz C. Arch.
Sygn. 202/XV-2, tom 2, k.158, przechodzili ci Żydzi przez luksusowy obóz
w Bergen Belsen i Vittel we Francji, oczekując na wymianę za towary z USA,
byli internowani, ocaleli (a rząd polski na emigracji posyłał im pomoc!!)
Ilość Żydów " agentów gestapo była tak duża, że działalność ich zaczęła
obejmować nie tylko dzielnicę aryjska Warszawy, ale i całą Generalną Gubernię.
Stali się oni szczególnie niebezpieczni przez perfidne przybieranie maski
ludzi prześladowanych i szukających pomocy u Polaków. Zdrajcy ci, szybko
zaczęli zapełniać listy zdemaskowanych agentów gestapo, zestawiane przez
Armie Krajową i inne polskie organizacje. Wyroki na nich zaczęły się sypać
na terenie całej Generalnej Guberni.
Wiadomo nam było o działaniu zdrajców we wszystkich skupiskach żydowskich.
Np. w Krakowie działali dwaj znani agenci gestapo " Żydzi " Zeligner i
Forster. Forster zdołał nawet zmontować szeroko rozgałęzioną siatkę konfidentów.
Po likwidacji getta krakowskiego (23 marca 1943) pojawiły się jesienią
1943 roku w Krakowie, dwie zorganizowane grupy gestapo, rekrutujące się
z Żydów. Specjalizowały się one w wykrywaniu ukrywających się Żydów w tzw.
aryjskiej części miasta. Pierwsza taka zbrodnicza grupę stanowili: Diamand,
Julek Appel, Natan Weissman i Stefania Brandstatter-Poklewska, a drugą:
Forster, Marta Purec-Porzecka, Rosen, Goldberg, Loeffler, Kleinberger,
Kerner, Pacanower, Rotkopf, Taubman, Weininger i wielu innych. Większość
z nich " jako w końcu bezużytecznych " zlikwidowało gestapo.
W końcu sami Niemcy mieli ich dość i 24.05.1942 roku urządzili nocną rzeź
kierownictwu "13". Szefowie Gancweich i Sternfeld uratowali się ucieczką,
ale zabici zostali ich najbliżsi współpracownicy: Lewin, Mendel, Gurwicz,
kuzyn Gancweicha Szymonowicz. Po tym sprawa przycichła i żydowska policja
nadal pełniła zdrajcą służbę. Dotarcie do takich z wyrokiem było bardzo
trudne, dlatego przeważnie dożyli do 1943 roku. Mniej ważni zdrajcy szybciej
doczekiwali się kary. Np. były bokserski mistrz Polski Rotholc " popularny
"Szapsio" tak dokuczył ludziom swą pałką policjanta, że na prośbę samych
Żydów dostał karę ciężkiej chłosty, która egzekwował na nim członek mojego
oddziału Teodor Niewiadomski. W zestawieniu z nim, biedacy idący podczas
akcji Hoeflego dobrowolnie na śmierć, też dla mirażu chwilowego szczęścia,
tylko w postaci bochenka chleba i kilograma marmolady, stanowili razem
obraz z najkoszmarniejszych snów. (...)
(...) Pora na wstęp zbilansować ilość zdrajców z getta warszawskiego. Było
ich ca 10 000 osób. Z tego w policji było (rotacyjnie) ca 2500. Specjalnych
agentów Gestapo i "Żagwi" było ponad 1000 osób. W kolaboracyjnej Gminie
Żydowskiej było ponad 6000 osób; z tego za szczególnie zdrajczych, biorących
udział w specjalnym wyzysku i ekonomicznym wyniszczeniu narodu, w wyniszczaniu
przesiedleńców i skazywaniu ich na śmierć głodową uważano co najmniej 2500
osób. Te 10 000 stanowiło w 1940/41 ca 2% ogółu społeczności getta; zaś
w skali krajowej dochodziło do tego dziesiątki tysięcy ludzi, gdyż byli
oni w każdym getcie. Wywodzili się oni ze sfer zamożnych, plutokracji,
inteligencji, dużo pracowników policji. Im mniejsze getto tym procent zdrajców
większy. Nie ma możności ustalenia ich liczby, skoro sami Żydzi i ŻIH ich
ukrywają, skoro Kneset w 1950 roku uchwalił nie pociąganie ich do odpowiedzialności
karnej. To jest niemoralne! (...)
Powyższy tekst jest fragmentem książki "Życie codzienne warszawskiego
getta" autorstwa Tadeusza Bednarczyka. Autor (płk. WP) od stycznia 1940
r. kierował Wydziałem ds. Mniejszości Narodowych i Pomocy Żydom przy K.G.
Organizacji Wojskowej. Był inicjatorem pierwszych zbrojnych grup w getcie
warszawskim, osobiście przyczynił się do powstania Żydowskiego Związku
Wojskowego zwalczającego siatki konfidentów i nazistowskich kolaborantów.
W getcie po raz ostatni przebywał nocą z 30 kwietnia na 1 maja dostarczając
amunicje walczącym powstańcom.