Dokładnie. Ja zachorowałam na „zwykłe”. Może mialam kowid, może nie - nie
miałam żadnych objawów kowida, tylko wielotygodniowe osłabienie wcześniej,
potem nagle „tylko” gorączkę, która pchnęła mnie do Bodnara. Nie robilam
testu, bo nie miałam, a jak mąż go kupił, to już bylam na antybiotykach i
amantadynie, a test wyszedł ujemny. Czyli dziś wiem, że raczej jednak nie
miałam kowida, bo po dwoch dniach brania amantadyny miano wirusa jest
jeszcze na tyle wysokie, aby test musiał wyjść dodatni. Bodnar sugerował,
że to raczej „zwykłe” zapalenie, ale o tyle w moim wieku groźne, że
śródmiąższowe i bezobjawowe, wiec musialam z nim chodzic już bardzo dlugo.
Ja oceniam, że nawet 3 miesiące - bo m.w. tyle czasu mialam nieswoiste
różne objawy, których kompletnie nie kojarzyłam z jakąkolwiej infekcją -
totalna słabość, skrajne męczenie się codziennymi czynnościami, dziwne
nocne bóle ramion i barków, jedno zasłabnięcie, no i wiele innych dziwnych,
także jedynie chwiliwych, objawów. Dziś wiem, że to były ważne sygnały.
O mało nie zeszłam z tego świata. Pisałam tu już o moich przejściach z
tzw. „lekarzami”, którzy mnie chcieli wyslać na oddział kowidowy. Żebym tam
w tym stanie jeszcze podłapała infekcję szpitalną (szpitalne mikroby
wykańczają ludzi osłabionych).
--
XL wiosenna