Wołodia, my też mamy rakiety
Anne Applebaum 2015-04-04
Jeżeli naprawdę chcemy bezpieczeństwa, moglibyśmy od czasu do czasu
wspomnieć w rozmowach o uzbrojeniu jądrowym NATO.
Mój przyjaciel śmieje się na wspomnienie szkolnych "ćwiczeń nuklearnych",
kiedy trzeba było chować się pod ławkami. Inny pamięta lekcję, podczas której
dzieci oglądały fotografie grzybów atomowych. W niektórych amerykańskich
miastach na budynkach wciąż jeszcze można dostrzec wyblakły znak: "Schron
przeciwatomowy". Dzisiaj wydają się one niemal zabawne, przydając ulicy
charakteru niczym staromodne latarnie gazowe.
W polityce dyskusja nad bronią nuklearną wyblakła, odchodząc w
kierunku ogólnej teorii. Mówimy o "rozpowszechnianiu broni jądrowej" jako o
czymś złym, a prezydenci USA co jakiś czas przedstawiają utopijne wizje świata
zupełnie wolnego od bomb atomowych. Od czasu upadku ZSRR my, na Zachodzie - nie
tylko w Ameryce, także w Niemczech, Francji i Wielkiej Brytanii - postępujemy
tak, jak gdyby ta broń nie istniała i nie miała znaczenia. Tyle że istnieje i ma
znaczenie. Nadal też kształtuje politykę międzynarodową. I to w sposób
fundamentalny.
To, że NATO, najpotężniejszy sojusz militarny na świecie, nie potrafi pomóc
Ukrainie, może budzić konsternację. Sojusz nie jest nawet w stanie wypożyczyć
paru sztuk broni przeciwpancernej sąsiadowi, który chce być demokracją.
Żadna z wymówek nie sprawia wrażenia rozsądnej. Kanclerz Niemiec wciąż
powtarza, że "nie ma militarnego rozwiązania", chociaż oczywiście jest.
Prezydent USA stara się pomniejszyć rolę wojny rosyjsko-ukraińskiej, mówiąc, że
to "mało ważny problem regionalny", kiedy wyraźnie taki on nie jest.
Nikt nie chce uznać prawdy: nie sprzedamy Ukrainie nawet uzbrojenia
obronnego, bo Rosja jest potęgą nuklearną i wciąż nam o tym przypomina. W
ostatnim miesiącu Kreml oświadczył, że umieścił w pobliżu Kaliningradu rakiety
zdolne do przenoszenia ładunków nuklearnych, co umożliwiłoby ataki jądrowe na
Warszawę, Sztokholm, a nawet Berlin. Dodatkowo Rosjanie zainstalowali kilka
rakiet na Krymie. A podczas ostatniego szczytu NATO Rosja nagle zdecydowała się
na wydobycie i przećwiczenie swojej broni jądrowej. Wcześniej, w trakcie
manewrów w 2009 roku, Rosjanie ćwiczyli atak jądrowy na Warszawę.
Oczywiście to blefy i groźby, które mają u wszystkich wywołać nerwowość.
Ponieważ jednak istnieje ryzyko, że Putin będzie dostatecznie szalony, żeby
zabić miliony ludzi, są one skuteczne.
Blefy i groźby działały też skutecznie w przypadku Iranu, który jeszcze nie
ma broni jądrowej, ale grozi, że będzie ją miał.
Irański reżim nie tylko poważnie zagraża własnym obywatelom, z których
jeden został ostatnio skazany na śmierć "za obrazę Proroka", lecz także
sąsiadom.
Kryzys syryjski mógł być rozwiązany na długo przed pojawieniem się Państwa
Islamskiego, gdyby nie wsparcie Teheranu dla Baszara al-Asada. Irańska pomoc
umożliwia działalność Hezbollahu. Zdaniem niektórych Irak wkrótce stanie się
satelickim państwem Iranu. A mimo to zachodnia dyplomacja od dawna skupiała
uwagę niemal wyłącznie na irańskiej broni jądrowej.
Irańska taktyka okazuje się skuteczna, bo także w tym przypadku istnieje
ryzyko, że islamska republika jest na tyle szalona, aby nie tylko pozyskać broń
jądrową, ale też jej użyć, zabijając miliony.
To dziwne odwrócenie ról: w latach 80. radzieckie przywództwo było
przerażone, że kowboj w Białym Domu - ktoś, kto był na tyle zwariowany, że
żartował o podpisaniu "prawa, które na zawsze zdelegalizuje Rosję" - mógłby po
prostu nacisnąć przycisk. Dzisiaj to my obawiamy się szaleńców w obcych
stolicach, podczas gdy nasz wielki arsenał jądrowy nie jest nawet wspominany
przez zachodnią klasę polityczną, otwarcie zażenowaną tym, że takowy w ogóle
jeszcze istnieje.
Taka postawa jest skrajnie niebezpieczna. Jeżeli naprawdę chcemy
bezpieczeństwa dla nas i dla naszych sojuszników, moglibyśmy od czasu do czasu
wspomnieć w rozmowach o uzbrojeniu jądrowym NATO.
Nie ma żadnej potrzeby wskrzeszania zimnej wojny, ale wskrzeszenie słowa
"odstraszanie" nie jest takim złym pomysłem. Chociażby po to, żeby zmusić
szaleńców do zastanowienia się, zanim przeprowadzą ćwiczenia jądrowe albo
potajemnie wzbogacą trochę plutonu. Strategia nuklearna jest w 99 proc. głupią
grą psychologiczną, w której nikt nie uczestniczy z entuzjazmem. Ale jeżeli
odmawiasz jakiegokolwiek w niej udziału, przegrywasz.
(Tłum. Andrzej Ehrlich)
Anne Applebaum - amerykańska pisarka i publicystka, zdobywczyni Nagrody
Pulitzera za "Gułag"