Fw: ks. Jarek Wisniewski - Pekin: wrzesniowe opowiesci z Chin

19 views
Skip to first unread message

Krzysztof Cierpisz

unread,
Oct 14, 2006, 1:57:58 PM10/14/06
to
Witam z cieplego jesiennego Pekinu,
 
Przystepuje do kolejnej rozsylki tym razem az trzech tekstow zebranych w jedna "wrzesniowa broszurke".
Poprzednia rozsylka byla ponad miesiac temu i tam prosilem o wsparcie na leczenie a takze o powiadomienie o ewentualnej rezygnacji z moich przesylek. Ten ostatni apel wciaz aktualny. Zadna miara nie chce byc natretem czy nieproszonym gosciem.
Leczenie z pomoca chinskiej medycyny daje dobre skutki. Zrobilem sie ruchliwy, w drodze na leczenie odwiedzam wiele miejsc, poznaje nowych ludzi i miasto Pekin juz nie jest cudzym dla mnie. Mam wiele autentycznych natchnien, totez pisanie przychodzi mi z lekkoscia.
Jest o czym pisac...kazdy dzien.
W odpowiedz na poprzednia przesylke wielu z was nadeslalo mi przyjazne listy, inni pomiescili moje teksty na roznych stroniczkach w internecie, nadeszly intencje zwlaszcza z Podlasia (Kaplan z Dabrowy i dawny parafianin z Czarnej)ktos inny obiecal modlitwe. Bylo sporo ofiar, ktorych starczylo nie tylko na leczenie lecz rowniez na oplate wynajmowanego lokum. Dokladnie tak jak prosilem. Serdeczne dzieki.
Z rozsylki wycofalo sie 10 respondentow pewna parafia z Malborka, jakis kaplan i kilka swieckich osob.
Kilku respondentow sugerowalo, zebym sie odczepil lub wyrazalo zdziwienie jak to sie stalo ze mam ich adres.
Pewna Pani zdziwila sie jakze tak, kaplan leczy sie akupunktura skoro to "New Age" zabroniony przez kosciol.
Ktos nawet nadeslal mi zsylke internetowa w tej sprawie. Mysle, ze to jakies nieporozumienie. Moze gdzies na Zachodzie akupunktura jest naduzywana przez ekscentrykow, czy sekciarzy.W kulturze chinskiej to nie jest new age. Jest to stara tradycja majaca kilka tysiecy lat i kaplani jakich tu spotykam a nawet pewien Biskup ze zrozumieniem a nawet podziwem odniesli sie do mego zaufania do ich kultury. W diecezji Pekinskiej a takze w najbardziej katolickim Hebei pod opieka kosciola katolickiego dziala kilka klinik, w ktorych tradycyjna medecyna jest jednym z oddzialow szpitala. Pracuja tam siostry zakonne i sa kapelani. Popularnosc tej medycyny bierze sie stad, ze jest to sposob leczenia ludzi ubogich, ktorych nie stac na klasyczne, europejskie metody leczenia. Sam doktor, ktory sie mna opiekuje pochodzi z katolickiej wioski Fangeda w Hebei gdzie chrzescijanstwo ma korzenie od czasow nestorianskich i pierwszymi misjonarzami byli tu procz perskich kaplanow w 6 wieku byli tacy znani misjonarze jak Plano de Carpino w 14 wieku i Mateo Ricci w 16 tym. Na obrzezach tej wioski gdzie wszyscy mieszkancy to katolicy jest jeszcze jedna oddzielna osada nazywa sie przedziwnie swojsko LURD ZHUANG. Zhuang znaczy "osada", powstala ona sto lat temu w czasie tzw. Powstania Bokserow. Byl to ruch antyeuropejski. Wyniszczano nie tylko kolonizatorow lecz i misjonarzy oraz nawroconych przez nich Chinczykow. Ze wzgledu na propagowany tam w Fangeda kult MB Lourdzkiej wielu poboznych chlopow szukalo tam schronienia i realnie znalazlo. Ocalalo 2000 katolickich wiesniakow i 4 ksiezy. Z wdziecznosci pobudowali tam grote lurdzka i kaplice na 500 miejsc. Jest tam tez jedna ze wspomnianych klinik na 120 miejsc lezacych pod opieka 12 siostr i kaplana. Bylem tam i mam zamiar szerzej opisac wrazenia z "Chinskiego Lurdu".
Pewien kaplan czciciel ojca Pio zapytal mnie listownie, czy nie tworze jakiejs sekty poza kosciolem wedrujac sobie po swiecie i czy nie jestem kuszony przez "zlego ducha". Ciekaw byl czy wiedza o moich wojazach przelozeni. Tak, wiedza i na biezaco informuje ich o tym co czynie. Owszem i w seminarium i teraz bylem i jestem troche dziwaczny, nie kryje ale stwierdzono, ze to nie jest to zla wola a "wrodzona innosc" dopuszczalna w katolickim kosciele, ktory ma wiele rytow, wiele ras i narodow. Wlacza rozne kultury i je akceptuje. W kazdej wedrowce chce to lepiej pojac i doniesc do rodakow, bo sam niedawno myslalem ze jestesmy pepkiem swiata i "wiemy najlepiej" co swiete a co od "zlego ducha". Co do pokus to powszechnie wiadomo, ze nikt od nich nie jest wolny. Sam ojciec Pio byl mocno dreczony.
Oprocz tych tekstow jakie nadsylam z Chin powstal tutaj cykl biograficzny jaki wkrotce ma sie ukazac na mojej stroniczce. Materialu z roznych podrozy i placowek misyjnych jest obecnie tak sporo, ze przymierzam sie do wydania tomiku opowiesci.
Dwa lata temu wyszedl tomik wierszy "Czlowiek znikad", teraz bylaby proza.
Roboczy tytul: "DZIENNIK CZLOWIEKA ZNIKAD".
Ponoc tak bywa czesto z ludzmi, ktorzy zyli szybko i ciekawie lecz nagle z powodu choroby czy innych przeciwnosci losu musieli sie zartzrymac. Tak powstaja pamietniki. Juz dawno radzono mi je pisac.
Jak tamtym razem i obecnie chce popularyzowac sprawe misyjna i temu ma sluzyc ta duga ksiazeczka. Moze wsrod was jest chetny by wydac taki tomik albo w jakiejs mierze jego wydanie wesprzec.
Bede bardzo wdzieczny za wszelka informacje w tej sprawie.
Jesli ponownie ktos otrzyma moj list pomylkowo z gory przepraszam i prosze o zrozumienie. Pracuje na przypadkowych komputerach u roznych dobrych ludzi albo na moim starym notebooku, ktory jest w stanie agonii i nie zawsze na biezaco udaje mi sie skasowac ten czy inny adres welde nadeslanej prosby.
Tymczasem zycze milej lektury i serdecznie pozdrawiam
ks. Jarek Wisniewski - Pekin
 

TRZY OPOWIESCI WRZESNIOWE

I. PEKINSKIE KATEDRY

 

Ostatnie dwa tygodnie nadrabiam to co przegwizdalem 2 poprzednie miesiace lezac bez ruchu w wynajetym mieszkaniu. Praktycznie dopiero teraz gdy mnie zapewniono, ze mam na to potrzebne srodki zaczalem intesywne leczenie i przy okazji zwiedzanie miasta.

Przez swoja naiwnosc i brak informacji w poprzedniej opowiesci narobilem sporo bledow rzeczowych.

Po pierwsze kosciol sw. Jozefa nie znajduje się na Fu Zou lecz na Wan Fu Jien ( czytaj Fu Zien w transkrypcji przyjetej w Chinach). Kazania zwlaszcza w dni powszednie sa przyzwoite i powszechnie przyjete. Procz dwu opisanych kosciolow, wykopalem o dziwo jeszcze dwie najprawdziwsze pekinskie katedry a nawet seminarium duchowne na przedmiesciach, dwa razy udalo mi sie byc w swiatyniach protestanckich a konkretniej na nabozenstwie sobotnim u Adwentystow i w Prezbiterianskiej Wyzszej Uczelni.

Co do kosciolow katedralnych to oba sa podobnych rozmiarow co kosciol sw. Jozefa totez moje kalkulacje co do liczby „niedzielnych katolikow” trzeba pomnozyc przez 4 a nawet 20. Taka bowiem cyfre kosciolow w Pekinie przytoczyl napotkany przeze mnie w katedrze na Qian Wu Men ks. Ksawery Czen, wikariusz Biskupi.

Tak oto moj pobyt stal sie rowniez pielgrzymka i wcale przez przyjazd do komunistycznego kraju nie spoganialem. Odprawiam codziennie po dwa razy...w miescie w kosciele w koncelebrze (pozwolono mi na to w katedrze) i w domu...z poboznosci, tak jak nauczylem sie w szpitalu a wczesniej praktykowalem w Syberii gdy po kilka dni spedzalem w pociagu poruszajac się z parafii do parafii...wszelkie misyjne wspomnienia wracaja tu do mnie i inspiruja do tworzenia nowych opowiesci.

 

1.                  Zagadkowa zakonnica.

 

W Moskwie powszechnie znana jest pewna siostra ze zgromadzenia Opatrznosci Bozej, o ktorej kraza legendy, ze zostala na misjach wbrew przelozonych i aby przetrwac wozi w tam i z powrotem rozne deficytowe towary. Na uwagi Biskupa ponoc jest obojetna i trwa. Ja w Pekinie wypatrzylem w kosciele sw. Jozefa podobna z powierzchownosci osobke i nawet jakos do niej przylgnalem myslami. Jej europejska powierzchownosc popychala do rozmowy, bo nadal nie znalem tu nikogo9. Był 28 sierpień, moja kolejna wizyta w kosciele, zaraz po wyslaniu poprzedniego artykulu. Cala Msze swieta wyszukiwalem ja oczami, lecz tak jak nagle się zjawila tak nagle i znikla. Zadnych innych siostr mimo wielokrotnych odwiedzin w kosciele sw. Jozefa nie było.

 

2.                  Aniol stroz.

 

Tak nazwalem pewnego dziadka, na którego również padl mój poszukujacy przyjaznej duszy wzrok. Jeszcze tydzien wczesniej zdalo mi się, ze pewien sympatyczny staruszek, to być może wykonujacy funkcje wykladowcy kaplan z Zachodu. Czlowieka o takiej fizjonomii i hostorii spotkalem niegdys w Korei. Miał polskie pochodzenie i wyrosl w Chicago. W informatorach zakonnych jego chinski adres funkcjonowal z adnotacja „prosimy listy do ojca N.,kierowac bez tytulow koscielnych”...dla unikniecia dekonspiracji prosimy pisac Pan Profesor.

Tak wiec po zniknieciu mojej zakonnicy nie pozostawalo nic innego jak podejsc do „profesora”.

Zapytalem czy mowi po angielsku i czy moglby mi pomoc w kupowaniu lekow jako tlumacz w aptece. Nie byłem w stanie objasnic aptekarkom skomplikowane lacinskie nazwy lekow jakie były mi potrzebne, a których jak potem się domyslilem w Chinach się nie stosuje.

Zanim odwiedzilismy apteke zdazylem opisac swoje problemy ze zdrowiem i pragnienie skorzystania ze „Wschodniej Medycyny”. „Profesor” odszukal wzrokiem w kosciele znajomego lekarza i przedstawil mi go, po czym powedrowalismy do apteki.

Trzeba było zrobic 4 przystanki autobusowe dlatego podziwialem cierpliwosc dziadka. Nie miałem jednak wyjscia. Lekarz nie znal zadnego angielskiego slowa a mój chinski z 20 slowek tez był nieprzydatny.

„profesor” asystowal przy pierwszym seansie apukunktury, w trakcie którego otrzymalem około 20 „strzalow” igla w plecy, glowe i uszy.

W miedzyczasie aptekarze sporzadzali lekarstwo zgodnie z recepta doktora. Zachecal on bym na razie zrezygnowal z lekarstw europejskich jakie miałem zamiar kupic.

Przykuty do kozetki przelezalem cala godzine po czy mreczono mi reklamowke pelno stugramowych goracych plastykowych pakiecikow. Z czasem dowiedzialem się szczegolowo jak taki pakiecik powstaje. Do tego jeszcze wroce.

Profesor spelnil swoja misje a ja uspokojony nieco odwazylem się sprawdzic moje domysly. Zapytalem mego aniola stroza, czy nie jest przypadkiem wykladowca. On wreczajac mi wizytowke rozwial wszelkie watpliwosci. Jestem holenderskim ambasadorem na emeryturze.

Jak powiadaja w Rosji:”szczeka mi opadla ze zdziwienia”. Nie moglem oczekiwac, ze ktos taki będzie tak spokojnie uslugiawac jakiemus ksiedzu przybledzie z Polski.

Po kilku dniach byłem na proszonym obiedzie u niego. Procz lekarza przedstawil mnie on wikariuszowi ze sw. Jozefa a ten dal adres do Katedry na Qian Wu Men. Popularnie nazywanej „Swiatynia Poludniowa” lub kosciol Mateusza Ricci.

 

3.                  Nan Tang

 

Do „katedry poludniowej” ( Nan Tang) towarzyszyl mi mój Dae Fu (tytul Wschodniego doktora).

22 sierpnia w dzien MB Krolowej Swiata spotkal nas na schodach swiatyni wspomniany ks. Ksawery Czen, który chetnie i milo rozmawial ze mna dobrych 10 minut dopóki nie ubralismy się w alby i nie stanelismy za oltarzem. Po 40 dniach pobytu w Chinach po raz pierwszy koncelebrowalem za oltarzem posrod miejscowego kleru. Było nas czworo. Dwaj pozostali w podobnym wieku kaplani, moi rowiesnicy odniesli się podobnie zyczliwie wymieniajac krotkie grzecznosci. Przygotowano dla mnie angielski mszal. Miałem odczytac po konsekracji tekst modlitwy za papieza i biskupa. Nie myslac nawet o problemach w stosunkach niektórych hierarchow chinskich z Watykanem automatycznie odczytalem imie papieza Benedykta i miejscowego biskupa Michala...Moje obawy, z którymi odwiedzalem sw. Jozefa i nieufnosc do „ksiezy patriotow” zaczela tajec.

Katedra powstala 400 lat temu i jest dziele misjonarzy Jezuitow. Pozwolenie na budowe swiatyni i dzialke ziemii po sasiedzku z palacem Cesarskim otrzymal powszechnie znany tak w Europie jak i w Chianch uczony astronom wloski Mateusz Ricci SJ.

Rozbudowal ja nie mniej uczony i slawny czlowiek niemieckiego pochodzenia wielki matematyk ks. Adam Schall.

Kosciol w krajach azjatyckich bardzo często powstawal poprzez ewangelizacje elit.

W Korei i Japonii ten styl trwa do dzis.

Wykwintny barokowy fronton ladnie się prezentuje z odleglosci od strony stacji metro a nawet z oddalonych ulic. Gdy się podejdzie blisko to smutek jaki mnie ogarnal w zaniedbanym kosciele sw. Jozefa tutaj się powiekszyl.

Tak jak w przypadku sw. Michala jedna sciana kosciola przykryta swieckimi zabudowaniami, glowna brama zamknieta, na podworcu „wykopki”, zdaje się doprowadzaja nowe rury wodociagu. Dziesiatki malutkich przybudowek, w których się mieszcza sklepiki z dewocjonaliami, skromne biura „ewangelizacji”, salki katechetyczne etc.

Wejscie do katedry poprze drugi podworzec na którym figurka MB Lurdzkiej a za nia przejscie na drugi podworzec gdzie jak się domyslam mieszkaja kaplani a może nawet i Biskup.

Katedra nieco nizsza niż sw. Jozef. Popielatego koloru cegla. Posadzka i lawki sterenkie, obdrapane. Jedynie prezbiterium z zoltego marmuru. Oltarz duzy, solidny, mnostwo kwiatow.

Pewien jednak bezlad w zakrystii jawnie wskazywal na deficyt siostrzanej reki. Sposrod nowinek technicznych dwie plansze, na które z komputera wyswietlane sa tu teksty piesni.

Ludzie spiewaja glosno i chetnie. Odnioslem wrazenie, ze ta swiatynia jest „bardziej przemodlona”...mialem okazje w Pekinie jeszcze nie raz uslyszec pochlebne slowa o pracy misyjnej Jezuitow. Jej echo do dzisiaj trwa...

 

4.                  Bei Tang

 

Po tygodniu czasu, przyjawszy spora doze ziol z pakiecikow, a także zaaplikowawszy setki igiel w brzuch, nogi, kolana a nawet pod paznokcie, oswoilem się z miastem na tyle, ze polnocna katedre odnalazlem sam.

Tak ajik i poludniowa, powstawala za zgoda imperatora i z jego kasy. Stalo się to 300 lat temu. Kosciol był kilkakrotnie przebudowywany a nawet „przemieszczany”, zgodnie z kaprysami kolejnych wladcow. Zachowal jednak tytul i tradycje. Funkcje katedry pelnil 100 lat 1860-1958. Pierwsza budowla była wzniesiona w 1708 roku a wiec 300 lat temu. Obecny wyglad swiatyni latwo sobie wyobrazic tym, kto bywa na Pomorzu. Taki sobie torunski neogotyk. Mnie osobiscie ten kosciol najbardziej przypadl do gustu. Trudno opisac czemu ale wydal mi się swojski. Nie razilo już mnie zaniedbanie, brak remotow czy porwane dywany na posadzce. Po prostu sobie posiedzialem, pokleczalem i miałem czas dostrzec, ze tak posrod dnia postepuje wiele osob.

W tej swiatyni podobna ilosc przybudowek i kapliczek. Tutaj nareszcie wypatrzylem staryszke chinska zakonnice. Na niedzielnym nabozenstwie tutaj wlasnie uslyszalem dzieciecy chorek i zauwazylem jak wiele osob pozostaje po Mszy sw. Na roznego rodzaju spotkania nie spieszac do domu, co mnie tak rozdraznilo u sw. Jozefa.

Przed frontonem swiatyni dwie dekoracyjne budowle w stylu chinskich bram wokół nich naliczylem cztery wielkie i 60 malych lwiatek. W cetrum tych bram dwa ogromne kamienne zolwie. Nie miałem kogo zapytac o pochodzienie i symbolike tych budowli. Domyslilem się tylko, ze wzniesiono je w przeddzien rewindykacji i restauracji kosciola jaki 100 lat zanim stal się katedra stal zdemolowany i nie wolno się było w nim modlic. Ciekawe, ze katolicy nie zniszczyl ani nie przebudowali tych poganskich budowli. Jest tu jak i w Nan Tang MB Lurdzka z grota i zrodelkiem. Również tutaj jak w Nan Tang wydawana jest mala parafialna 4 stronicowa gazetka.

W kazdym z opisanych kosciolow doliczylem się po 4 kaplanow.

W niedziele tu i tam odprawiane sa po 4 Msze sw.

 

5.                  Seminaria

 

Seminarium Duchowne miesci się na Przedmiesciu.

Pekin dzieli się na tzw. „Okregi”. Dla orientacji warto wiedziec, ze ktos mieszka na 4 czy 5 okregu, by ocenic odloeglosc od centrum. Moje osiedle jest na 3 okregu. Seminarium az na 5 tym. Jeśli przyjac, ze każdy okreg to kolejne 5 km można latwo policzyc, ze klerycy maja 25km do katedry, która jest w sercu miasta.

Dzielnica nazywa się How Ba Jia, co znaczy „Za osmym domem” i latwo ilustruje nasze bajkowe okreslenie „za siodma gora”.

Taksowkarze, gdysmy z moim lekarzem wysiedli na wskazanym w katedrze przystanku na pytanie o seminarium szybko i bezblednie skierowali nas w drugi koniec osiedla, na którym owszem była Akademia Duchowna lecz Prezbiterianska.

Zyczliwi studenci zadzwonili do naszego seminarium i po 20 minutach na rowerze zjawil się kleryk, który doprowadzil nas po zaulkach na poszukiwane miejsce.

Budynek nowoczeny dwupietrowy. Kaplica ogroma 200 osobowa. Sale wykladowe, infirmerium, rekreacyjna, telewizyjna...wszystko wedle europejskiego schematu. Tu również poczulem się swojsko. Nawet instrumenty muzyczne dla „rokowych” koncertow tak popularnych w kleryckich zespolach gitarowych. Sala komputerowa na 20 ekranow.

Oprowadzal nas kleryk z 4 kursu, brat Jozef niezle wladajacy angielskim.

Najpierw zaproponowal herbate, pokazal toalety, potem poszlismy do kaplicy. Na koniec przedstawil nas Rektorowi, który wlasnie rozpakowywal kartony ksiazek jakie przywiozl z USA.

Tam studiowal 4 lata wiec był niezwykle otwarty i grzeczny. Tam spedzilismy jeszcze 2 godziny. Tyle było mi potrzeba, by zdobyc wieksza wiedze o tutejszym kosciele.

Okazuje się, ze w Pekinie jest jeszcze Akademia Duchowna, ksztalcaca profesure orea klerykow z innych diecezji. Wszystkich seminarzystow w 12 chinskich seminariach jest około tysiaca. W Pekinskim diecezjalnym zaledwie 30. Taki spadek powolan Rektor tlumaczyl nizem demograficznym. Wchodza w wiek dorosly roczniki, które zdemolowala polityka „jednego dziecka” w rodzinie. To był przymus, tylko w odleglych rejonach Chin przymykano oczy na rodziny wielodzietne. Karano je jednak mandatami.

Poinformowal mnie, ze na moim osiedlu tez powinien być katolicki kosciol. Odnioslem wrazenie, ze czym bardziej od centrum tym swobodniej zyje i oddycha Chinczyk chrzescijanin.

Potwierdzeniem tego było również to co przez 20 minut zdazylem zobaczyc i uslyszec u Prezbiterianow.

 

6.                  Protestanci

 

Na protestanckie nabozenstwo trafilem z ciekawosci lecz również z „zimna”.

W Pekinie zaczely się przymrozki totez wyszedlszy z poludniowej katedry w kierunku przystanku skad miałem jechac do lekarza zauwazylem po raz kolejny w jednym z zaulkow dostrzezony już wczesniej protestancki zbor. Msza skonczyla się o 8 rano, wizyta u doktora o dziesiatej, nie musialem się spieszyc. Rzeczywiscie w srodku było cieplo. Nie tylko z powodu tlumu. Cieple Były twarze obecnych ludzi. Jakis starzec powtarzal tekst piesni z ludzmi. Glowny motyw stanowily proste slowa „Jesu Wo AI Ni”...kocham cie Panie Jezu. Akompaniowala tez emerytka. 70 procent zebranego tlumu to emeryci. Nie razilo to jednak. Wnetrze jak zwykle przypominalo sale kinowa. Na podium oltarz z siedmioramiennym swicznikiem. Duza Ambona z lewa. 40 miejsc dla chorzystow i około 400 wewnatrz Sali dla wiernych. Posadzka pod katem 30 stopni zmuszala nogi, by powedrowac do samego podium.

Wysluchalem dwu prostych czytanek w wykonaniu mlodej dziewczyny i chlopca. Podejrzewam, ze to mloda para misjonarzy. Dla rozbudzenia zebranych od czasu do czasu przemowienia były przerywane recytowanymi refrenami. Czas biegl szybko. Ludzie spotkali mnie zyczliwie. Zegar jednak niemilosiernie popedzal mnie ku wyjsciu. Na podworcu chor, którego miejsca były puste, wlasnie cwiczyl przygotowane na sobotnie nabozestwo piesni. Staly dwa wielkie termosy z herbata. Widac wszyscy na koniec będą tu pic a może i jesc. Szkoda pomyslalem i poszedlem dalej.

 

7.                  Apteki

 

Mój Dae Fu pracuje w 4 rech roznych aptekach.

To trzeba wiedziec, ze wlasnie apteki sa ostoja wschodniej medycyny.

Mam wrazenie, ze niektorzy chinscy lekarze odbywaja studia klasycznej medycyny by zdobyc licencje a potem z zamilowaniem praktykuja wschodnie metody, których narod nie kwestionuje.

Apteki sa personifikowane. Kazda ma swój tytul i symbolike.

Wchodzac spotykasz rzedy typowych europejskich medykamentow, kasy, aptekarki w fartuszkach bialych. Na zapleczu jednak stoja stare drewniane szafy zlozone zwykle z 4 drewnianych pudel ustawionych pietrowo jedna na drugim w 8 rzedach. W kazdym pudle około 40 szkatulek. Na kazdej szkatulce po 3 hieroglify okreslajace nazwe specyfiku a dokladniej surowca, z którego specyfik będzie komponowany na oczach chorego.

Zadnych tajemnic. Lekarz dlugo i dokladnie objasnia czym ma zamiar leczyc. Aptekarki wymierzaja odpowoednie dozy na metalowych talerzykach na patyku.

Niktore komponenty można ujrzec na wystawie.

Smialem się troche, bo procz grzybkow, patykow, kwiatkow, morskich konikow i innych robaczkow, lezaly sobie na polce bezwstydnie zwierzece suszone genitalia z etykietka: 500 yuanow sztuka. Porownalem z kwiatkami 0,5 yuan, grzybkami 5 yuan i z  konikiem morskim 50 yuanow i zrozumialem jak ceniony to tutaj specyfik. Pomyslalem nawet „może to tutejsza viagra”...

W centrum zwykle stoi aparat zlozony z 3 nierdzenych wiaderek wmontowanych w szklane kapsuly. Dwa gumowe weze dozuja komputerowo jak w pralce elektrycznej ilosc wlewanej i spuszczanej wody. Również komputer paczkuje przygotowany odwar. Proces jak wspomnialem trwa około godziny. Można gotowac specyfiki w domu, wychodzi taniej ale mniej efektownie.

Jak by się tam nie smiac i co by nie mowic, ludzie przychodza tu chetnie. Tlumow nie ma ale tez bez roboty mój Dae Fu nigdy nie siedzi. Czasami miałem skrupuly, ze zabieram jego cenny czas. Zajal się mna nie na zarty.

Z poczatku byłem w syokowej euforii i być może przecenialem skutki terapii, nawet nie czulem bolu. Z czasem jednak przezylem tez lek gdy po raz kolejny igla wchodzila w czule miejsce.

Sa to sympatyczne sterylnie zapakowane pakieciki po 10 sztuk dwu rozmiarow 3 i 5 centymetrow. Ponad ibla glowka dodatkowe 3 centymetry z wygladu ma rysunek jak struna gitarowa dla pewnosci, ze igla się nie posliznie w zrecznych palcach doktora.

Przed wsunieciem igly lekarz wyszyukuje dotykiem puste miejsce pomiedzy koscmi i rysuje paznokciem krzyzyk. Na przecieciu będzie wbijal igle proszac bys gleboko wdychal powietrze.

To mi troche przypomina ten dzien, gdy mi robiono punkcje w Doniecku. Mam już praktyke. Troche sadyzmu z masochizmem...jak wsomnialem i znow potwierdzam. Skutki w moim wypadku sa swietne.

Ktoregos razu Dae Fu przebil mi sciegno ponad nadgarstkiem. Wyjmujac igle zauwazyl struzke krwi cieknaca dokladnie tak samo jak na scenie ukrzyzowania.

 

Konkluzje

 

Chce wrocic do podrozy do Seminarium.

Byłem zadziwiony iloscia budowli wokół Prezbiterianskiego kosciola. Proporcjonalnie do ilosci studentow Prezbiterianie maja Instytut 5 a może 10 kroc wiekszy niż katolicy. Pytalem ile maja swiatyn w miescie. Czy 10 czy 20...jakby się licytujac wciąż odpowiadali WIECEJ...Powtorzyla się stara historia jaka przezylem już w Rosji. Do jakiegokolwiek miasteczka bym nie zagoscil o katolikach ani slychu protestantow wszelkiej masci morze.

Czym wiecej starali się komunisci wyniszczac tradycyjne koscioly tym ofiarniej i skutecznie pracowali oni. Mowilem sobie nie raz. Jak to jest, ze baptysci, których na swiecie jest 50 milionow, maja w Rosji wiecej miosjonarzy niż katolicy ze swoim miliardem wiernych.

To samo musialem stwierdzic w wypadku Adwentystow, piecdziesiatnikow a zwlaszcza Jehowitow.

To oni wygrali wojne z ateizmem. To oni zjadaja owoce batalii o dusze ludzkie.

Po raz kolejny zrobilo mi się smutno. Otrzymalem jednak kolejny impuls i inspiracje.

Trzeba pochwalic te male koscioly za ich bojowy duch. I pewnie warto się czegos nauczyc,

By kosciolow w Pekinie było setki jak w Warszawie a ludzie w nich bez względu na wiek i pogode czuli się cieplo i mogli się spodziewac, ze Po Mszy swietej i nie tylko znajdzie się kacik gdzie można wypic herbate a może nawet zjesc kanapke.

 

Ks. Jarek Wisniewski

www.orient.to.pl

Guan Caj Lu - Pekin

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

II. KOSCIOLY W MACAO

 

Pewien rosyjski znawca chinskiej literatury w swoim przyczynku na temat chinskiej kultury wyrazil się o jej osobliwosciach mniej wiecej w ten sposób: „nic dziwnego, ze narod który przez stulecia przywykal zyc w waruakach estremalnej biedy i glodu stworzyl kulture nieporownywalna z żadna inna, kulture ucieczki od realiow w kraine marzen idealow niebianskich”.

Polacy o Chinczykach wyrazali się roznie. Nasza popularna wiedza o nich jest raczej skromna. Najlepiej o tym swiadczy powiedzonko „to jakas chinszczyzna” w odniesieniu do jakiejs bazgraniny lub niezrozumialego tekstu. Dystans do tej dalekiej kultury obrazuje inne: „za Chiny Ludowe” nie zrobie tego...Poprzez pewne zebrane napredce spostrzezenia chce dzis przyblizyc ten kraj i tych ludzi czytelnikowi tekstu.

 

  1. Rezydencja Ambasadora.

 

Pan Antoni w srode przed wyjazdem i przed opisanym ponizej „spacerkiem po uliczkach Makao” zaprosil mnie i mego „ukrainskiego profesora” Chinczyka Wanga na obiad do siebie do domu. Posesja nalezala do wysokich mandzurskich urzednikow 300 lat temu. Podworko stanowi kwadrat 10x10 metrow z malutka fontanna w centrum. Sporo kwiatow. Tutaj Antoni urzadza niewielkie kameralne koncerty dla przyjaciol od czasu do czasu. Oprowadzil nas po dwu korpusach swej posesji. W trzecim mieszka syn Leo. Objasnil nam styl swego domu jako typowy przyklad mandzurskiej budowli. Charakterystyczne wysokie stropy wyroznialy ja od innych chinskich domow tej epoki. Mandzurowie mieli wiecej przywilejow i pieniedzy niż inne ludy Pekinu. W obrebie miatsa ponoc mieszkalo wiele narodowosci w oddzielnych enklawach. Na polnoc Wschod i na Zachod od Palacu Imperatora mieszkaly „uprzywilejowane”, na poludnie „niewolnicze” ludy.

Obiad na moja prosbe był wegetarianski.

Antoni opowiedzial nam historie swej internacjonalnej rodziny. Jego malzonka rodem z Tajlandii z trudem otrzymala pozwolenie na pobyt w Chinach z powodu tarc miedzy kolami rzadowymi Chin i Tajlandii.

Pomogla osobista interwencja Czou En Laja, uwazanego tu za polityka duzego formatu. Od tej pory stal się on przyjacielem tej rodziny i jak się domyslam bywalcem tego domu. Powolutku nogi mi się giely, gdy zaczalem sobie wyobrazac kto jeszcze bywal w tym domu na „kameralnych koncertach”. W pore jednak Antoni wspomnial te czasy, gdy jako mlody chlopak w Utrechcie pomagal miejscowemu proboszczowi polskiego pochodzenia akompaniujac na Mszy sw. Wtedy to nauczyl się grac Marsz Dabrowskiego, który we dwojke radosnie wykonalismy po obiedzie.

Nie wiem jak to nazwac „proszonym obiadem”, audiencja czy koleda. Byłem jednak mile zaskoczony wszystkim co tam zobaczylem u mojego Pekinskiego dziadka. Dzieki tym odwiedzinom zaglebilem się w historie miasta i zdobylem wiedze jak sobie zyja dobrze usytuowani ludzie w chinskiej stolicy.

 

2. Spacerek na Wan Fu Jien

 

Moj holenderski “aniol stroz” odlecial do Bangkoku.

Opisany w tekscie „pekinskie katedry”, jako „dziadek Antoni” był ze mna ostatni raz na Mszy swietej w  sw. Jozefa po czym udalismy się na krotki spacer po „deptaku na Wan Fu Jien. Administracja autonomicznej enklawy chinskiej w Macao urzadzila w centrum Pekinu wystawe poswiecona zabytkom tego pieknego miasta.

Glowna dekoracje stanowila makieta  symbolu miasta jakim stal się  przepiekny fronton zrujnowanego kosciola sw. Pawla...ponoc jest to jedyny przykład europejskiego baroku spleciony z azjatyckimi motywami.

Makieta wysokosci 6 metrow z dala rzucala się w oczy i mialo się wrazenie, ze katolicy urzadzili sobie jarmark w samym sercu komunistycznego imperium. Na sasiednich makietach przedstawiajacych kolejne 13 koscioly Macao można było przeczytac historie ich powstania po angielsku i chinsku. Zdjecia frontonow i wnetrz a także krotka historie. Kazdemu kosciolowi poswiecony oddzielny stend wolno stojacy w odleglosci 10 metrow jeden od drugiego. Wolno spacerujac można było sobie wyobrazic, ze już się nie jest w Pekinie a daleko na poludniu w dawnej portugalskiej kolonii.

Zapamietalem zdjecie Uniwersytetu powstalego w 16 wieku.

Bardzo stare Seminarium Duchowne...

 Nie ma watpliwosci, ze to najbardziej katolicki region Chin. W porownaniu z Pekinem miasto jest duzo mniejsze ale kosciolow ma tyle samo jeśli nie wiecej.

 

 

  1. Katolicy z Prowincji Hebei

 

Obok Macao Najbardziej katolicki region Chin to Hebei. Terytorium bezposrednio przylegajace do Pekinu.

Nowy Rektor Seminarium wyjasnil mi, ze sam Pekin był terytorium misyjnej dzialalnosci ksiezy Misjonarzy Lazarystow. Spisali się niezle lecz ksieza Jezuici odpowiedzialni za Hebei popracowali jeszcze lepiej. Slady ich pracy widac nie tylko w miastach lecz i w glebokiej Prowincji. W miedzyczasie okazalo sie, ze mój doktor pochodzi wlasnie z Hebei. Powoli zaczalem pojmowac korzenie jego niezwyklej poboznosci i ofiarnosci.

Pewnego razu po zabiegu akupunktury do swego domu zaprosila nas inna pacjentka jak się potem wyjasnilo również katoliczka.

Zjedlismy pomidorowke z jajkiem. Potem były chinskie pampuszki i banany. Obiad spontaniczny ale nie mniej ciekawy niż spotkanie u Antoniego. Również gospodyni o imieniu Gao Sziao Juen okazala się muzykalna. Zaprezentowala swój egzotyczny instrument z 20 strun w polozeniu poziomym na 3 nozkach. Aby przystapic do koncertu musiala najpierw przykleic na koncowki palcow plastrem „sztuczne paznokcie’, którymi umiejetnie szarpala tradycyjne chinskie melodie.

Wyciagnela tez z szuflady kolekcje dyskow i wlaczyla nam telewizor bysmy mogli wysluchac i obejrzec chinskie koledy zrealizowane tak jak funkcjonuje karaoke, by można było spiewac razem.

Nastroj koledy wzmocnil nasz doktor proponujac bym mieszkanie poswiecil.

Może to niegrzecznie bez wiedzy miejscowych ksiezy sprawowac tutaj obrzedy lecz zanim zdazylem się opamietac mój doktor otworzyl ksiazeczke tam gdzie był obrzed poswiecenia i zaczal czytac po chinsku zachecajac bym za nim powtarzal.

Gospodyni miala w domu swiecona wode wiec wszystko odbylo się szybko i krotko. Już dawno nie koledowalem w srodku lata. Tak, Chinczycy sa bardzo spontaniczni...

 

  1. Studenckie wystawy...

 

Udalo mi się zapoznac pewnego studenta, który przedstawil się angielskim imieniem Jason. Stalo się to krotko po rozstaniu z Antonim. Jason wedrowal po ulicy Wan Fu Jien i był kolejnym sposrod kilku Chinczykow jacy mnie pozdrowili tego dnia i grzecznie spytali skad jestem. Na odpowiedz, ze z Polski usmiechali się i szli dalej. Jason jednak nie odchodzil. Nawiazal szybko rozmowe. Nazwal się artysta malarzem i zaproponowal odwiedzic wystawe swoich prac niedaleko placu Tien An Men. Szedlem w tym kierunku wiec zgodzilem się.

Wystawa była na 4 tym pietrze jakiegos biurowca. Był to jeden pokoik poswiecony tematycznym obrazkom: „cztery pory roku” w roznych technikach i wariantach. Tradycyjne chinskie rysunki tuszem oklejone „ramkami” z jedwabiu. Kilka artystycznych hieroglifow Na tabliczkach powleczonych lakiem. Pare porteretow i scenek ulicznych.

Jason szybko dosc plynna angielszczyzna objasnial mi rzeczy, w gruncie rzeczy mi znane. Staral się jednak każdy obrazek zarekomendowac tak, by przypadl mi do gustu jako kaplanowi czy jako czlowiekowi choremu. Wszystko co mu w kilku slowach opowiedzialem o sobie on powtorzyl komentujac swoje obrazki.

Intencje chlopca były jasne. Koniecznie chcial mi sprzedac swoja produkcje nazywajac w dolarach rozne sumy.

Gdy pojal, ze nie mam zamiaru nic kupowac ceny podawal w juanach zachecajac mnie do „wsparcia biednego studenta”. Nie podobalo mi się to wszystko. Postanowilem odejsc gdzie pieprz rosnie.

Poszedlem po raz kolejny w kierunku Palacu Imperatora.  Trzy sposrod dziesieciu podworcow sa ogolnie dostepne. Zasmakowalem wiec nie kupujac biletu tych „wawelskich” wspanialosci. Tego dnia miałem pecha.

Na podworcach jeszcze dwukrotnie zapraszano mnie na „wystawe obrazow pekinskich studentow” kilkakroc sprzedawano mi na sile pocztowki i albumy. Nawet pewna dama wyciagnela mnie na spacer nie wiadomo po co. Miałem ubaw, bo najpierw spytala po angielsku czy jestem chinczykiem a gdy zaprzeczylem powiedziala, ze wygladam raczej na Mongola. Objasnilem jej, ze moja twarz jest taka z powodu choroby i krotko opisalem co mi jest. Wysluchawszy opowiesci jak przyszla tak poszla a ja niespodzianie dla siebie znalazlem się po raz drugi na placu Tien An Men.

 

  1. Pekinskie ulice...

 

Na ulicach miasta sporo milicji, jednak jak wspominalem zachowuje się ona dyskretnie i stara się pomagac a nie dreczyc ludzi. Moglem się o tym przekonac, gdy zglosilem się na 10 ty dzien pobytu, by uzyskac rejestracje. Tak jak w Rosji trzeba się było zglosic w terminie 3 dni. Chorowalem jednak i to było lekko uwzglednione. Nikt na mnie specjalnie nie krzyczal i nie było prob wyciagania pieniedzy.

Pomoc milicjantow w Pekinie jest konieczna zwlaszcza z rana i wieczorem gdy trafiaja się spore korki.

Jedno z zadan milicji to „brudna robota” z zebrakami. Jest ich sporo w podziemiach i na skwerach. Zauwazylem tez ze niektorzy nocuja na lawkach wokół kosciola sw. Jozefa na rozscielonych kartonach.

Na ulicach Pekinu wazna role pelnia kioski z gazetami, w których można skorzystac z telefonu miejskiego i oplacic sprzedawczyni sume jaka się wyswietli zaraz po zakonczeniu rozmowy. W tych kioskach setki gazet. W odroznieniu od rosyjskiej czy ukrainskiej produkcji, nie ma tu tzw. zoltej prasy czy pornografii.

Na ulicy tzn na chodniku można skorzystac z wielu uslug. Odbywa się tu strzyzenie, reperacja butow, masaz. Sklepikarze na chodniku robia sobie pranie i wieszaja mokra bielizne. Pieczone parowki, baczki, chinskie kartofle, wszystko to sprawia, ze uliczki Pekinu staja się jakims nieustannym widowiskiem pelnym zapachow i muzyki z wystawionych na zewnatrz drobnych glosnikow.

Udalo mi się niedawno obejrzec film o pewnym japonczyku, który po latach odwiedzil w Chinach znane mu z czasow wojny miejsca. Za zgoda starosty pewnego miasteczka urzadzil on dla mieszkancow uczte wlasnie wzdluz ulicy na kilkaset miejsc. Ciekawa scena i prawdziwa alegoria tego co się dzieje w niektórych dzielnicach Pekinu.

Starsi panowie lubia przesiadywac na ulicy grajac grupowo w chinskie warcaby.

Przed sklepami podobnie jak u wejscia do swiatyni często spotkac można kamienne figury lwa z kopytami i z rogami. To jakas mitologiczna postac. Chinczycy lubuja się w smokach. Nad wejsciem do barow frontony w stylu pagody pod nimi wisza czerwone lampiony. Przy zakladach fryzjerskich kreca się bialo czerwono niebieskie spirale zachecajace do odwiedzin. Wiele sklepikow zatrudnia stewardessy których praca glownie na tym polega by się ladnie usmiechac i zachecac przechodniow by wstapili do srodka. Czasami w tym samym celu wystawiane sa na ulicy kosze z kwiatami.

Popularne sa tez duze latajace wysoko nad rynkiem czy sklepem balony z jakims tekstem.

Wzdluz ulic wysadzone setki drzew wokół, których dolek tak duzej wielkosci, ze czasem potykaja się przechodnie. Drzewka sa przywozone z daleka i sadzone  napredce. Podlewane i wspierane na bambusowych podporkach. Dominuja drzewa przypominajace akacje i wierzby. Nie jestem znawca mogę się mylic. Może to tutejsze odpowiedniki. Na osiedlach zdarzaja się sosny, tuje i bluszcz. Kazde osiedle ma jakiegos skalniaka z fontanna. Kojarzylo mi się to z pragnieniem „sacrum”. Takie Pekinskie kapliczki.

Slyszalem, ze w Pekinie najwiekszy deficyt to dzwigi budowlane. Buduje się tak szybko i duzo, ze powstaje „kolejka” za dzwigiem. Co kilka pieter wśród rusztowan widac siatki ratownicze. Nigdy tego nie spotykalem w Rosji. Wiekszosc budowanych obiektow zaciagnietych jest estetycznie zielona siatka.

Na tym tle wieszane sa jak u nas za starych dobrych czasow nie reklamy a komunistyczne hasla. Na wierzcholku dzwigu i najwyzszym punkcie budowli obowiazkowo sterczy czerwona flaga. Ideologia nie znikla ani z ulic zni ze szkol, choc reklam owszem tez nie brakuje.

Zaciekawil tez mnie styl wiazania bambusowych rusztowan cienkim drutem bez uzycia gwozdzi.

Jeszcze jedna ciekawostka to ogromna ilosc wiaduktow. Wszystkie dobrze oznakowane i każdy posiada imie wlasne.

 

  1. Podroze po miescie

 

8 wrzesnia w dzien Narodzin Matki Bozej zrobilem sobie „wycieczke autobusowa”.

Zaraz po Mszy swietej w katedrze na Qian Wu Men wsiadlem w autobus  nr 9 i pojechalem na Zachod. Nigdy tam nie bywalem i ucieszylem się gdy po kilku przystankach ujrzalem na horyzoncie charakterystyczne znane mi z filmow stare chinskie gory.  Z radoscia tez zrozumialem ze ostatni przystanek dziewiatki to tzw. „Zachodni Dworzec” moglem wiec sobie odwiedzic pekinskie koleje.

Fronton podobny jak Dworzec glowny. Kilka wysokich wiez w stylu buddyjskiej swiatyni. Bardzo wysoka budowla. Przy wejsciu spory tlumek. Policja sprawdza wszystkich wchodzacych. Bagaz jak na lotnisku trzeba polozyc w aparat badajacy obecnosc metalu. Piec rzedow ruchomych schodow wiezie podroznych na pietro gdzie każdy peron posiada wlasna poczekalnie. W ten sposób tlum jaki wjechal na dworzec szybko znika w zakamarkach.

Tutaj również sporo milicji. Zdeprymowalo mnie to i szybko wrocilem na dol. Wsiadlem do pierwszego spotkanego autobusu który miał numer 703 i jechal w strone lotniska. Zaplacilem 4 juany i mialem godzinna wycieczke zapewniona. Konduktorzy sa krzykliwi i dociekliwi. Trzeba im dokladnie powiedziec dokad jedziesz i zapamietuja. Nieraz się zdarzalo, ze drzemnalem podchodzili i grzecznie przypominali, ze pora wysiasc. Autobusy sa myte wlasnie przez nich totez zazwyczaj sa bardzo czyste i podlogi i okna. Zdarzalo się ze konduktorka nie doczekawszy się ostatniego przystanku już wyciagala szczotke do mycia podlogi i przystaepowala do roboty.

Zachowanie pasazerow nie zawsze przyjemne. Jak pamietam z Polski i tutaj walka o siedzenie to walka o zycie. Często wygrywa ja mlodziez a starsi stoja cierpliwie i milcza. Dziwne zdalo się tez mi widziec jak kobiety zwlaszca mezatki ustepuja miejsca swoim mezom.

Ze Wschodniego Pekinu, gdzie napotkalem ogromna protestancka swiatynie w pustym polu posrod dzialek i sanatoriow...wrocilem autobusem 735. Znowu byłem na zachodzie w samo poludnie. Widac było te same gory jakie spotkalem z rana. W poszukiwaniu nowych przygod skierowalem się pieszo w kierunku poludnia i siadlem na 26 autobus, który jakoby jechal do centrum. Poprosilem bilet na plac Tien An Men. Konduktorka widac mnie nie zrozumiala i w polowie drogi wysadzila na ostatnim przystanku trolejbusa 114.

Z roznymi przygodami trafilem do stacji metro i dojechalem tam gdzie trzeba.

Metro jest niewielkie podobne do warszawskiego. Linia czerwona Wschod-Zachod 22 stacje. Linia niebieska „okrezna” 18 stacji...zolta dopiero w budowie...dojechalem do stacji Yong he Gong w poblize buddyjskiego klasztoru, skad kilka krokow do apteki, gdzie tego dnia byłem umowiony z moim doktorem...

 

  1. Chinskie potrawy

 

Po wielu eksperymentach kulirynarnych postanowilem nie ryzykowac samotnych odwiedzin w chinskich barach. Glowny powod to ostrosc. Smaczne ale zabojcze dla nerek. Gotuje sobie sam makarony bez soli, dodaje jajka, jablka i ogorki. Reszte poznaje gdy jestem w goscinie i mam kogo spytac co to jest i jak się to robi. Doktor Fan zabral mnie kiedys do restauracji niedaleko apteki gdzie serwowano „pampuszki”, prazone na parze buleczki z roznymi trawami i makaronem w srodku. Ciekawe były nie tylko potrawy lecz i zachowanie personelu.  Już kilkakroc dostrzeglem ze na odleglych osiedlach, które odwiedzam jestem jedynym obcokrajowcem. Skutki wielu lat izolacji...Tak było u fryzjera gdzie wszystkie 6 osob obecnych w lokalu szczerze kibicowalo mlodemu fryzjerowi, kiedy meczyl się pierwszy raz w zyciu z europejska fryzura.

Tutaj dyrektor restauracji osobiscie kilkakroc podchodzil każdy raz z jakas nowa wyuczona z trudem angielska fraza i pytal co bym zjadl jeszcze, jaka muzyke postawic (grali wlasnie Titanica)...na koniec poprosil pozwolenie by się razem sfotografowac. Doszlo do tego, ze jak misiek pozowalem z calym personelem po kolei.

Jedzenie ma tutaj charakter rytualu. Już o 12 tej zamiera zycie we wszystkich instytucjach i zapach smacznych potraw jest nie do ukrycia. Slyszalem, ze chinska kuchnia jest scisle powiazana z chinska medycyna. Podobnie jak w religii istnieja dwa elementy yin i yan (meski i zenski) ze znakiem plus i minus tak i potrawy mogą być „cieple” i „chlodne” w znaczeniu plus i minus.

Najslynniejsza w Pekinie a zatem i najzdrowsza potrawa to kaczka. Wszedobylskie sa na rynkach wlasnie kacze jajka. Na wystawach sklepow widac setki pieczonych korpusow z zacheta wibrujacych na rusztach. Ponoc wyciaga się z niej wnetrznosci przez gardlo nie przecinajac korpusa tak by można było wlac do surowej kaczki roztwor z soi czosnku i wielu innych specjalow. Tak wisi kilka dni. Dopiero potem jest pieczona i rznieta na plasterki. Do kazdego plasterka przylega kawalek skorki, bo to najbardziej lakomy kasek.

W Chinach noze maja krotkie ale wysokie ostrze jak tasak i sa bardzo precyzyjne. Również lyzki sa egzotyczne, przewaznie porcelanowe, masywne i trzyma się je w lewej rece w prawej kroluja paleczki.

Doktor Fan zamowil dla mnie zupe z bialych sympatycznych robaczkow, z wygladu jak miniaturowe krewetki. Zaintrygowala mnie ta potrawa, na chwile zapomnialem o swoim wegetarianskim postanowieniu, bo znalem te rzeczy tylko ze slyszenia i naprawde nie miałem zadnych wymiotowych reakcji.

Widywalem tez na ulicach Pekinu tam gdzie sprzedawano smazone kalmary na patyczku w ten sam sposób przysmazane tluste baczki. Do dzis mam lek przed ta potrawa choc nie mniej intrygujaca.

Przedziwne sa tez chinskie grzyby, które w pudeleczku od zapalek się mieszcza, lecz zanurzone w wodzie zapelniaja garnek po brzegi.

We wszystkich restauracjach bezplatnie podawana jest zielona herbata. Nigdy i nigdzie nie pilem smaczniejszej.  Tak jak w kosciolach i urzedach również w barach stoja niezmiennie wentylatory i w upalne lato zachecaja odwiedzajacych do dluzszych odwiedzin.

 

  1. Wycieczka do szkoly

 

Innego razu, katoliczka z Hebei, Gao Xiao Juen zaprosila mnie do odwiedzin szkoly po sasiedzku z jej domem.

Nic specjalnego. Taka sobie szkola. Przy wejsciu stroz, który zawiadomil o przyjsciu gosci. Przed szkola kilka czerwonych tablic z nazwiskami wykladowcow. Na korytarzach czysto, na scianach gazetki, na oknach kwiatki...

Dzieci ubieraja się jednostajnie w jednakowe dresy gimnastyczne.

Chlopcy starszych klas nie krepuja się wziąć dziewcze za reke...gdy opuszczaja szkole setki rowerow wysypuja się na ulice. Niektóre dzieci jak wszedzie na swiecie ukradkiem wyciagaja papieroski...

 

Wspomnienia

 

W dziecinstwie Chiny kojarzyly mi się z tanimi kredkami i pachnacymi gumkami do wycierania olowka, które slabo wycieraly za to mialy ciekawy smak i topnialy w ustach. Taka sobie guma do zucia...

Również w czasach szkolnych siedzac nad rzeka jako kibic obserwowalem jak starsi chlopcy w karty graja. Wiekszosc gier znam dodzisiaj, jedna zapomnialem, pamietam tylko zagadkowa jej nazwe: Makao!

W Liceum pamietam popularny był Konfucjusz. Przeczytalem pare stroniczek z jego mow do studentow i wykorzystywalem w wypracowaniach z polskiego. Profesorce bardzo się to podobalo. W swoim dzienniku robilem zapiski i podpisywalem hieroglifem Konfucjusza, który bardziej imponowal mi dzwiecznym  imieniem niż trescia swoich mow. Jako kaplan kupilem sobie tanie chinskie trampki i pojechalem w nich do Francji...do Taize. Potem jakis czas wedrowalem w nich po Rosji.

Na Sachalinie podarowano mi chinskie kimono, które szybko prolo się mi na plecach lecz nie zdejmowalem jakby przyroslo. Zawsze lubilem te chinskie drobiazgi.

Sa rzeczy, które bez powodu chwytaja za dusze...

 

 

 

 

 

III. PEKINSKIE PLEBANIE

 

W polowie wrzesnia oswoilem sie ze stolica Chin na tyle, ze swobodnie przemieszczalem sie w dowolny koniec miasta a nawet na przedmiescia. Udalo mi się trzykrotnie goscic u roznych ksiezy w ich prywatnych apartamentach... Poznalem trzy kolejne koscioly. Zapoznalem mlodego organiste rodem z Hong-Kongu

Odwazylem się tez zapytac o katolickie podziemie. Odpowiedz była bardzo dyplomatyczna. Nikt nie zaprzecza: również w Pekinie ono jest.

Zdobylem kilka broszurek z oficjalna statystyka dotyczaca Pekinskiej Diecezji a także, co mnie niemalo cieszy uzyskalem zgode na przedluzenie urlopu i wyrobilem sobie nowa  wize.

Po raz pierwszy odwiedzilem pekinskie kino...Byl powod, graja wlasnie glosny chinski film historyczny „Bankiet”.

Na moim osiedlu Guan Caj Lu trwaly mocno reklamowane zawody China Open, mnostwo mlodziezy chodzilo ogladac gwiazdy tenisa z calego swiata. Był tu Bagdaitis z Cypru, Ancic i Lubcic z Chorwacji, Francuzka Mauresmo...to pierwsza rejtingowa dziesiatka. Najwiecej zlecialo się jednak tenisistek z Rosji. Uliczne „koniki” probowaly mi sprzedac bilet, nie dalem się jednak skusic, ogladalem w telewizji na 5-tym kanale „sportowym”, to mój ulubiony chinski kanal. Tak jak w PRL i tutaj najprawdziwsze sa: „pogoda i wiadomosci sportowe”, reszta to swoista „propaganda sukcesu” i glupawa rozrywka. Z  internetu dowiedzialem się o atakach na Papieza.

Zrobilem pare nowych spostrzezen o stanie duszy narodu, glownie przy okazji odwiedzin trzech poganskich swiatyn stolicy. Codziennie nadal odwiedzam lekarza.

 

  1. Swieta Tereska z „blekitnego kosciola”

 

Po porannej Mszy swietej u swietego Jozefa na Wan Fu Jing pobieglem do zakrystii zapytac ks. Liu o adres kosciola sw. Teresy. Tak jak poprzednio i teraz był zabiegany wiec zapoznal mnie z jakims parafianinem, który napredce napisal mi adres w moim chinskim modlitewniku. W miedzyczasie podszedl do mnie doktor, z którym mam trudnosci w obcowaniu z racji na slaba znajomosc jezyka. Pewien mlody chinczyk Sheng mowiacy po francusku wyjasnil mi, ze tam trudno trafic i na chwile zniknal z moja ksiazeczka i adresem Jak się potem okazalo postanowil dowiedziec się szczegolowo i mi pomoc. Powiedzialem mu, ze doktor zwykle mi towarzyszy wiec wolalismy go. On zwlekal, nie moglem pojac co mu się stalo. Zwykle chetnie zabieral mnie na rozne wycieczki. Okazalo się, ze zaprosil on znanego nam z seminarium studenta prezbiterianina, który poprzez te znajomosc stal się tez nowym pacjentem. Doktorowi zalezalo na tym, by mieć tlumacza pod reka. Nieoczekiwanie było nas az czworo. Steve, (tak ochrzczono chlopca z prowincji Shanxi) niezle mowi po angielsku... Chude chlopaczysko z wielka czupryna przyznal się, ze „uciekl z prezbiterianskiego” niedzielnego nabozenstwa aby pobyc z nami. Miałem tego dnia okazje odpowiedziec na wiele pytan, jakie się w jego glowie zrodzily na widok naszych ikon, figurek a zwlaszcza rozanca. Jak zwykle dla protestantow to spory problem.

Jechalismy na poludnie Pekinu trolejbusem 108. Na ostatnim przystanku wysiedlismy i poszlismy na autobus nr 8. Gdzies na wysokosci dworca kolejowego autobus pojechal w strone zachowanych fragmentow pekinskiej fortecy i niespodzianie wyszlismy na ruchliwej ulicy. Steve pierwszy dostrzegl niebieska tabliczke z napisem „poludniowa, blekitna swiatynia”. Okazalo się, ze tak oficjalnie nazywany jest kosciolek sw. Teresy. Poszlismy waskim „hutongiem” przebijajac się przez tlum targujacych ludzi od czasu do czasu pytajac o droge. Okazalo się jednak, ze trzeba było wrocic. Kosciol przylega do rownoleglej, kretej cichej i niezauwazalnej uliczki.

Niewysokie wzgorze sprawia, ze wieze kosciola i gotyckie sciany można jednak zauwazyc.

Była godzina dziesiata. W zwykle dni Msza swieta jest tu o siodmej w niedziele dodatkowo o osmej. Ludzie się już rozeszli, swiatynia jednak była otwarta. Na zewnatrz bardzo przypomina gotycki kosciolek z Jalty czy tez w jakims sensie swiatynie z miasta Perm na Uralu. W Polsce bym porownal ze starym kosciolkiem na Lagiewnikach, gdzie spoczywa sw. Faustyna.

Pekinski kosciolek ubogi jak i pozostale, czyms jednak znacznie się wyroznial.

Przede wszystkim kameralnoscia, zaciszem, brakiem tlumow i krzataniny. Uspokajaly tez prawdziwie (stosownie do chinskiej nazwy) blekitne sciany i ogromny wizerunek Tereski zajmujacy cala sciane prezbiterium. Obraz wykonany ta sama technika co wielkie stendy reklamowe, nie razilo to jenak w tym wnetrzu. Tereska spelnila i tutaj swoje marzenie, by pracowac na misjach, posylajac modlitwy potrzebujacym jak platki kwiatow z nieba.

Spelnila i w mojej sprawie. We czworke stanowlismy spora wielojezyczna delegacje.

Katechetka mowiaca po francusku była mile zaskoczona uslyszawszy te mowe. Zdaje się, ze również mój tlumacz Szeng jej się spodobal. Znalazla szybciutko proboszcza a ten niewiele mowiac zabral do siebie „na plebanie”.

Nagle przypomnialem sobie czasy kleryckie kiedy to po porannej Mszy swietej wikary albo proboszcz na zmiane brali nas klerykow „na herbate”.

Miałem dwu tlumaczy i doktora, którzy na przemian opowiadali „co ja tu robie”.

Proboszcz niewysoki, krepy jak wiekszosc chinczykow w srednim wieku: pyzaty i dlugowlosy.

Wysluchal nasza opowiesc, caly czas usmiechal się kurtuazyjnie i kiedy już wszystkiego się dowiedzial przypomnial sobie o obowiazkach, zapalil papieroska, przeprosil i razem z katechetka gdzies poszedl...

Ciekawostka tej parafii sa wlasnie kursy francuskiego dla dzieci prowadzone przez nia.

 

2. Protestanci z Chong Wen Men

 

Doktor Fan w takiej sytuacji nigdy nie traci glowy. Gdysmy bladzili szukajac kosciola zauwazyl pare ulicznych barow i...na obiad zaprosil. Serwowano jakas dziwna potrawe z zapiekanych drobno siekanych listkow kapusty z podobnej wielkosci smazonym makaronem oraz wielkie glebokie talerze z tlustymi, plaskimi i dlugimi na naszych oczach gotowanymi w wielkim garnku kluskami. Steve pochwalil się, ze jest to tradycyjna potrafa z jego rodzinnej prowincji. Nie wypadalo odmawiac. Doktor zamowil sobie to pierwsze danie i jedna butelke chinskiego  piwa.

Sheng odmowil gosciny i poczlapal do domu. Dowiedzialem się potem, ze pracuje do pozna w nocy i w niedziele z rana biegnie szbko do kosciola ale nadal jest zmeczony.

Zostalo nas wiec troje i caly Bozy dzien do dyspozycji.

Steve zaproponowal odwiedzic protestantow po sasiedzku. Wlasciwie to ja się tego dopraszalem. On pochwalil, ze to stara i znana centralna swiatynia, w ktorej pierwsze skrzypce gra „koreanskie lobby” z prowincji Jilin.

Wrocilismy wiec osemka na ulice Chong Wen Men i weszlismy wglab podworca przylegajacego do biurowca z zaokraglona przednia sciana i lukowatymi oknami. Biurowiec w swoim stylu miał cos z ducha zborow adwentystow, jakie przeznaczenie biurowca Steve nie potrafil powiedziec.

Tak jak i poprzednio, również tutaj zobaczylem u wejscia dwie stewardessy klaniajace się wszystkim wchodzacym. Brama polokragla, swiatynia niewysoka, bez krzyza. Na podworcu kilka przybudowek. Tak jak u katolikow i tutaj salki katechetyczne, sklepiki z tomikami biblii i toalety. W odroznieniu od polskich swiatyn, gdzie WC może i nie być, tutaj każdy kosciol je ma i sa bardzo zadbane. Duze drzewo rzucalo cien na schody wejsciowe. Wszedzie, na zewnatrz i na wewnatrz wrzalo jak w mrowisku. Wielka amfiteatralna sala pelna lawek dla 500 osob, troche zagracona. Przed oltarzem mnostwo instrumentow, gitary elektryczne, pianino, syntezator, rowniez trywialna klubowa  perkusja.

Malo na tym. Do swiatyni glownej przylega kaplica na 300 miejsc siedzacych i tutaj również cwiczy sobie piesni drugi chorek. Ani na chwile nikt nie interesowal się nami. Chodzilismy jak u siebie w domu po wszystkich zakatkach. Tu taki styl powiedzial Steve i poprowadzil do wyjscia.

Dopiero na zewnatrz zaczepila nas grupa kobiet. Powtorzyla się historia ze sw. Tereski. Doktor i Stefan opowiadali o mojej chorobie. Emmanuel, tak miala na imie kobieta szczupla, niewysoka „pastorka”, opowiedziala swoja historie. Ponoc miala te sama chorobe, odwiedzila wielu lekarzy, myslala o smierci. Potem jednak oddawszy sprawe Panu Bogu, nagle poczula się lepiej. Od tej pory mu sluzy wedrujac od kosciola do kosciola glosi jego chwale. Zakonczywszy opowiesc spontanicznie wziela za rece swoje towarzyszki i zamknawszy oczy poczela glosno się modlic. Jak się okazalo prosila o uzdrowienie dla mnie...!

Tego dnia byliśmy jeszcze na jednej plebanii. Okazalo się ze z Chong Wen Men jest kilka krokow do sw. Michala. To wlasnie tam Steve przyznal się, ze katolicki rozaniec kojarzy mu się z buddyzmem. Doktor nalegal, by odwiedzic i tutaj na plebanii znanego mu kaplana.

Pukalismy dlugo. Wyszedl zaspany z podkrazonymi oczyma zasmucony czlowiek po piecdziesiatce. W pierwszym pokoiku bez przedsionka z jednym wysoko usytuowanym lufcikiem i zaszklonymi drzwiami rzucaly się w oczy: kolekcja kapeluszy, biurko, kredens i trzy wielkie akwaria. Doktor poprosil wody wiec kaplan udal się z powrotem do sypialni. Wreczyl nam trzy butelki, porozmawial „na stojaka”, przeprosil wzrokiem, ze jest zmeczony, uscisnal nasze dlonie i...”poplynal z powrotem”. Niedziela to zly czas na odwiedzanie ksiezy.

W salkach katechetycznych w tym czasie odbywaly się lekcje angielskiego. Zajal się nami przez chwile pewien australijczyk, którego malzonka jest tu wykladowczynia. Od niego dowiedzialem się miedzy innymi, ze koreanska wspolnota, o ktorej pisalem z takim zachwytem spotyka się tutaj goscinnie i ze kosciol jest wlasnoscia diecezji tak jak pozostale i ma podobna strukture dzialalnosci jak inne koscioly w pekinskiej diecezji. Trzy Msze sw. W niedziele i dwie codzienne. Jedna chinska, druga lacinska, trzecia o czym pisalem po koreansku. Tutaj zrozumialem, ze w Pekinie lacina do dzis jest uzywana i w innych kosciolach powszechnie.

Obok kosciola sw. Michala jest przystanek autobusu 803. Tego dnia, a był to 18 wrzesnia, mój stan zaczal się pogarszac. Przeprosilem wiec doktora i prezbiterianskiego kleryka, powloklem się na przystanek i wrocilem odpoczywac na moje „teczowe osiedle” Guan Caj Lu.

 

  1. Matka Boza z Gory Karmel

 

Trzy dni nie wychodzilem z domu. Zbytnia aktywnosc poprzedniego tygodnia dala się we znaki. Powoli tez zakrada się we mnie lek przed bolesnymi ukluciami. Nie było tez decyzji „co dalej”, prosilem przelozonych o przedluzenie urlopu aby się do konca „doleczyc”. Stara wiza wkrotce miala wygasnac. Ogladalem sobie w tym czasie zawody China Open, gotowalem kluski i pisalem wspomnienia z dziecinstwa. W czwarek jednak zadzwonil zaniepokojony lekarz i postanowilem przelamac siebie i wrocic na zabiegi akupunktury.

Wrociwszy do poprzedniego trybu zycia na nowo poczulem przyplyw energii.

25-tego wrzesnia razem z doktorem pojechalismy trolejbusem 111 do kosciola MB z Gory Karmel.

To pierwszy wypadek kiedy moglem obejrzec „swieze niezaleczone rany” zwroconego przez wladze kosciola.

Wieza koscielna zrujnowana. Fronton zeszpecony przybudowana z przodu kosciola ceglana rudera. Gora szklanych nieuprzatnietych szczatkow po witrazach lezala sobie z prawej strony kosciola. Pogrzebalem w smieciach i zabralem sobie jedno fioletowe szkielko na pamiatke. Czesc okien prowizorycznie wstawionych napredce z matowego szkla trzymalo się na slowo honoru, inne powylatywaly.

We wnetrzu latwo zauwazyc napredce dokonane remonty: zaklejone otwory na gotyckich scianach przypominajace, ze tu były mocowane belki podtrzymujace sztuczny strop „pierwszego pietra”. Domyslilem się, ze tak jak w moim Artiomowsku na Ukrainie czy w Moskwie na Malej Gruzinskiej i tutaj była sobie jakas fabryka i biura na sztucznie dorobionym „pietrze”.

Na chorze cwiczyl sobie chorek, wewnatrz jakas kobieta pocieszala strapionego chlopca. Nabozenstwo się już skonczylo wiec kosciol swiecil pustkami. W prezbiterium sredniej wielkosci obraz na wielkiej scianie, gubil się troszke. Nowiutkie stacujki drogi krzyzowej tak jak we wszystkich innych kosciolach Pekinu w odwrotnym kierunku niż w Europie „przeciw biegowi wskazowek zegara”.

Styl kosciola ten sam co sw. Teresy czy sw. Michala, neogotyk koniec 19 wieku.

Chcialem na tym zakonczyc niedzielna wycieczke. Czulem, ze doktor znow pociagnie mnie gdzies na obiad.

On jednak zaciagnal mnie na plebanie. Tego dnia nie miałem wielkiej ochoty na takie odwiedziny pamietajac porazke ze sw. Michala. Mylilem się jednak.

Pulchniutki Proboszcz był nad wyraz grzeczny i goscinny.

Przywolal organiste Antoniego, rodem z Hong-Kongu, który przez dwie godziny cierpliwie i z entuzjazmem tlumaczyl nie tylko historie choroby ale także szczegoly mojego zycia w Rosji i na Ukrainie a nawet serdecznie uscisnal komentujac, ze ma szacunek dla czlowieka „z Syberii”, który zamarzal w surowym klimacie, zachorowal i cierpi. Taki sobie obrazek o mnie stworzyl ten poczciwina. Nadchodzila jednak pora obiadowa. Wypytywal dlugo doktora co ja jem, zrozumiawszy, ze nic z tego co ma w kuchni, machnal reka i odprawil mnie z organista to sasiedniego baru.

Tam wlasnie wypytywalem o katolickie podziemie. Nie wiem czy opowiadajac wiele Antoni stracilby prace totez mocno nie ciagnalem za jezyk. Antoni powiedzial tylko tyle, ze zdarza się, ze jakas gorliwa parafianka nagle przestaje chodzic do tutejszego kosciola i potem dowiadujemy się, ze przeszla od „patriotow” do podziemia. Antoni potwierdzil, ze sa biskupi uznawani przez obie strony: Watykan i wladze Komunistyczne. W tych diecezjach nie ma konfliktu miedzy parafianami struktur oficjalnych i podziemnych jest pelna harmonia. Podal przyklady biskupow z Szanxi i Szanghaja. Tego mi było dosc. Postanowilem sam zmienic temat, dowiedzialem się adres kilku kosciolow w prowincji i do najodleglejszego postanowilem się udac natychmiast.

 

 

  1. Chrystus Krol na prowincji

 

W broszurce, która podarowal mi wikary ze swietego Jozefa, koscioly na prowincji zdaja się być gdzies niedaleko centrum. Doktor mnie uprzedzil, ze podroz zajmie 3 godziny. Uskrzydlony spotkaniem z proboszczem na Karmelu postanowilem jednak nie odkladac sprawy na pozniej. Zbliza się jesien, kto wie czy dane mi tu pozostac, chcialem się upewnic jak zyja sobie katolicy „na wsi”.

Z broszurki dowiedzialem się, ze Biskup Fu zarzadza diecezja od 1979 roku. Na zdjeciu konsekracji biskupiej wyglada na 30 to latka. Był to trzeci biskup-chinczyk w Pekinie (poprzednicy byli misjonarze z Europy) i pierwszy po latach „kulturalnej rewolucji”. Sadzac z kontekstu jego swiecenia biskupie nie były izgodnione z Watykanem. Broszurka ilustruje jednak liczne spotkania z hierarchami typu kard. Stefan Kim z Seulu czy kard. Sin z Manili, co wskazuje na to, ze sytuacja zostala przynajmnie wizyualnie „zaleczona”.

Biskup Fu odebral wiekszosc zdewastowanych swiatyn Pekinu. Jego diecezja to granice miasta Pekin z przylegajacymi „wioskami” i osiedlami tzn. „aglomeracja”.

Wychowal sobie 40 mlodych kaplanow, otworzyl nowe Seminarium Diecezjalne, posyla swoich ksiezy na studia zagraniczne. W diecezji pracuje kilkadziesiat siostr zakonnych.  Nie ma tu oficjalnego Karitasu sa jednak  realizowane pewne projekty socjalne: jest szpital katolicki, dom starcow, organizowane sa kolonie dla biednych dzieci. Ma sporo sukcesow, pozostaje jednak Prezydentem Patriotycznego Towarzystwa Chinskich katolikow, co dla Watykanu jest trudnym tematem.

W broszurce sa takie cyfry: 20 parafii, 50 kaplanow, 50 tys. katolikow w diecezji, 5 milionow w calych Chinach. Najwiecej katolikow na poludniowych i wschodnich rubiezach miasta. Sa wioski, w których 80 do 100% mieszkancow to katolicy. Jest również jedna taka miejscowosc na polnocy. Od tego pstanowilem rozpoczac.

Jechalismy autobusem 919.

Okazalo się, ze tam gdzie się konczy trasa podmiejskiego autobusu nie konczy się jeszcze Pekin. Przejechalismy około 80 km trasa szybkiego ruchu kilkakroc zjezdzajac z niej na przystankach.

Trasa bardzo malownicza. Spelnily się moje kalkulacje. Spodziewalem się w glebi serca, ze gdzies po drodze powinien być „wielki Chinski mur” i nie pomylilem się. Na wierzcholkach bialych skal starych niewysokich gor pietrzyly się niezwykle budowle. Tak jak grzebyk na glowie koguta przybiera forme glowy tak i chinska sciana pietrzy się w dol i w gore po wierzcholkach gor. Wystartowalismy o 15.00 wiec było widac jasno jak na dloni. Około 30 km muru z licznymi wiezyczkami, co każdy kilometr, podziwialem z zapartym tchem.

To było piekne. Piekniej jednak prezentowalo się, gdysmy „na okazje” wracali wśród nocy już nie trasa szybkiego ruchu a wlasnie kretymi gorskimi uliczkami (bo bezplatne) widzac z bliska pieknie podswietlone sciany.

Osiedle Yong Ning znalezlismy dzieki taksowkarce, ktorej pokazalem buklecik. Drogi nie znala ale obiecala za dodatkowe 6 yuan, ze znajdzie nasz kosciolek i sama chetnie go obejrzy.

Miasteczko jakby stylizowane z filmow  historycznych, niskie zabudowania, gliniane parkany, brukowane drogi i wysoka brama. Malutkie sklepiki na glownej drodze a kosciol w glebi po lewej stronie w waskim typowym hutongu.

Na obrazku prezentuje się wspaniale jak jakas katedra. W rzeczywistosci to miniaturowy gotyk. W srodku najprawdziwsza wiejska kaplica na 150 siedzacych miejsc. Filary odbudowanego niedawno z ruin dachu na solidnych niedokladnie ociosanych drewnianych filarach.

Kiedysmy przyjechali bramy były na klucz zamkniete. Po sasiedzku mieszkal stroz, wzruszony widokiem obcokrajowca (widac nieczesto tu zagladaja), chetnie otworzyl i cierpliwie czekal poki się nie pomodle. Modlilem się szczerze bo było o co, tym bardziej ze to pomieszczenie w moim odczuciu jeszcze bardziej kameralne niż se. Teresa do modlitwy „przymuszalo”. Również ten kosciol był zdewastowany w czasach rewolucji kulturalnej, totez tak jak chcialem, dla swego wlasnego uzdrowienia „dotykalem krwawiacej rany”.

 

  1. Urzad wizowy

 

Jako czlowiek pozbawiony niegdys rosyjskiej wizy, do wszelkich urzedow konsularnych i ambasad odnosze się z lekiem i chodze niechetnie. Otrzymawszy jednak zgode przelozonych w Polsce i na Ukrainie, by przedluzyc pobyt, dowiedzialem się gdzie się miesci urzad wizowy i...bylem mile zaskoczony prostota urzednikow i pieknem nowoczesnego biura. Troche przypomina lotnisko a troche duzy bank, ruchome schody, duze przstrzenie, marmurowe podlogi, kolejki do okienek nieoszklonych. Rozmawiac z urzednikiem  można siedzac. Zapelnil te rubryki, które nie potrafilem zapelnic sam a potem zrozumiawszy, ze mam wize F, czyli biznesmena (tak dla ulatwienia skladal w Kijowie w imieniu swojej firmy mój nauczyciel od chinskiego Pan Wan), odeslal mnie z powrotem do Wana, by dal 5 potrzebnych papierkow z firmy potwierdzajacych moje i firmy personalia.

Minal jeszcze jeden dzien i zlozywszy co trzeba w urzedzie miałem się zglosic za 5 dni po wize.

Wszystko to nadzwyczaj proste. Inny swiat pomyslalem wspominajac Rosje. Tam się zdarzylo, ze zebrawszy komplet dokumentow chodzilem od Annasza do Kajfasza cale pol roku a mój paszport tymczasem lezal sobie w urzedzie „na rozpatrzeniu”. Pol roku nie moglem się ruszyc z Rosji a i po Rosji poruszanie miałem utrudnione zwazywszy, ze trwala pierwsz „Czeczenska kampania” a moja powierzchownosc wielu milicjantom zdawala się podejrzanie podobna do muzulmanskich twarzy modzahedow.

 

  1. Bankiet

 

Na film trafilem przypadkiem, poznym wieczorem wracajac od doktora ujrzalem po raz kolejny stend reklamowy nad wejsciem do niewielkiej budowli przypominajacej kino. Zdarzylo się po raz kolejny, ze konduktorka autobusu 807 probowala mnie wysadzic mowiac, ze wybralem nie ta trase albo, ze autobus ma skrocony rejs. Poprosilem wiec by dala mi bilet w okolice konfucjanskiej „Swiatyni Nieba”, to wlasnie polowa trasy i tam sobie zrobie przesiadke.

Zamiast się przesiadac powedrowalem pieszo uliczkami wielkiego parku wokół swiatyni. Wyszedlem z niego naprzeciw kina i nogi same mnie ponisly na reklamowany film.

Widzow niespodzianie dla mnie było niewielu. Ktos tam smarkal, ktos zul pop korny, siadlem wiec na brzezku kalkulujac czy zdarze gdy się seans skonczy na ostatni autobus.

Film był poprawny, historii mniej niż intryg palacowych, troche specyficznego chinskiego teatu i sporo mordobicia w stylu kung fu i romantycznych scen milosnych. To wlasnie Chinczykom się udaje.

Watpie by film zdobyl jakiegos Oskara, dla zrozumienia kultury Dalekiego Wschody jest to rzecz pozyteczna.

Była godzina dziewiata wieczor. Pekin jest piekny wlasnie wtedy, umiarkowanie cieple powietrze, zapachy ulicznych barow i kawiarenek, liczne rowery bez oswietlenia mknace po swojej linii wzdluz chodnika, spoznieni pasazerowie na przystankach. W tych dniach rzucilo mi się w oczy, ze Pekin nie ma tramwajow.

Jak przypuszczalem mój ostatni autobus sobie pojechal poczlapalem wiec na 803 ze skrocona trasa, zauwazywszy po drodze, ze bok obok z nami jedzie 610, na jednym z przystankow „przeskoczylem” na „swój” autobus i o 10 wieczor byłem w domu.

 

  1. Wielki Tenis

 

Zawody China Open trwaly trzy tygodnie. Przez caly ten czas moja ulica była bardzo ruchliwa, barwny tlumek chodzil sobie wokół obiektow sportowych. W powietrzy wysoko lataly zielone duze balony ze spuszczonymi w dol wstegami reklamujacymi zdarzenie.

Sporo mlodziencow rozdajaczych papierowe wachlarze, na których wydrukowany kalendarz wystepow tenisistow.

Najpierw walczyli mezczyzni. Przegral haniebnie z Tajlandczykiem Pan Davidenko bardzo tu reklamowany. Na jednym z wywiadow chwalil się, ze jestw swietnej formie bo mu kibicuje jego „girl friend” jakas tam Nastja czy Natalia, która po tym wywiadzie chetnie kamery pokazywaly.

Do finalu doszedl Chorwat i Bagdajtis z Cypru, wśród kobiet Mauresmo i Rosjanka Kuzniecowa.

W dziecinstwie interesowalem się duzo sportem, bo mielismy dobrych fachowych „wuefistow”, talentu nie miałem do zadnej dyscypliny totez pozostawalo mi tylko kibicowanie. Kibicuje wiec do dzisiaj.

W Chinach o tyle latwo, ze w miare jak zbliza się olimpida ten temat jest coraz bardziej goracy.

Oprocz sportow plywackich, zwlaszcza skokow z trampoliny i pewnego lekkoatlety, który biega najszybciej 110 metrow z plotkami Chinczycy nie swieca wieloma gwiazdami a jednak apetyty maja wielkie...zobaczymy za dwa lata co z tego będzie.

 

  1. Wielki Papiez i maly Pu

 

Dowiedzialem się z internetu dwu rzeczy. Po pierwsze gdzies w Bawarii Benedykt 16-ty „obrazil” muzulmanow cytujac swego poprzednika z 14 wieku. Wedrujac dalej w „pajeczynie” znalazlem wiadomosc, ze nie pokazujac palcem i nie wymieniajac z nazwiska pan Puti skrytykowal „liderow koscielnych” za brak powsciagliwosci w slowach.

Na Ukrainie pana „PU”(tak mawiali w Moskwie gdy zaczynal rzadzic i wolno jeszcze było sobie krytyke pozwolic), nazywaja „maly zly czlowiek z kremla”.

Tak oto maly czlowieczek, który utopil w morzu krwi muzulmanski narod na Kaukazie, i gotow „zamoczyc w toalecie”, kazdego spotkanego terroryste **(czytaj Czeczena, tzn islamiste), uczy naszego Papieza jak rozmawiac z muzulmanami. Okazuje się, ze Papiez chce pojechac do Kairu, pogadac sobie „face to face” z zainteresowana strona. Czyzby posluchal porad Wielkiego Pu. A może on nie potrzebuje doradcow, bo sam wie co mowic i kiedy, kogo i za co przepraszac.

To wlasnie sa cechy tego pontyfikatu, który nie kopiuje poprzedniego ale logicznie dopelnia. Lagodny Jan Pawel II wybral sobie pomocnika, ktoryby kiedy trzeba się nie cackal i wykladal „kawe na lawe”.

Taki mamy wlasnie katolicki kosciol, jeden w wielosci.

Czemu to rozwazam wlasnie w Chinach...nie tylko dlatego, ze mnie te wiesci tu zastaly. Również dlatego, ze podobnie jak stosunki z muzulmanami również stosunek do przesladowan katolikow w takich egzotycznych krajach jak wspomniana Rosja wymaga rozwiazan i rozmow. Lagodny Jan Pawel II nie dal rady okrutnemu satrapie, ponoc Benedykt ma już sukcesy w dyplomacji Wschodniej. Dalby Bog, nie jestem o to zazdrosny, który papiez zaprowadzi porządek. Jasne jest jedno wiele spraw na Wschodzie czeka na zalatwienie. Również w Pekinie procz Olimpiady pora pomyslec i o wierzacych. Jak nieraz wzmiankowalem, mam poczucie jakbym się obudzil w PRL. Nic zdaje się nie jest zabronione, cenzura jednak i autocenzura wszechobecna. Nawet gdy pisze te slowa, bardzo delikatnie staran się je dobierac, by nie powiedziec za duzo i pozostawic cos „miedzy wierszami” dla inteligentnego

Czytelnika.

 

  1. Buddyjska Czestochowa

 

Odwiedzajac Yong He Gong a zwlaszcza przylegajace uliczki miałem wrazenie niekonczacego się odpustu. Wszystkie niemal sklepiki oferuja „buddyjskie dewocjonalia”. Atmosfera Czestochowy z niczym nieporownywalna tutaj jednak wrocila do mnie dalekim echem. Wychodzac ze stacji metro nagle ujrzalem dwie blondynki idace po schodach mi naprzeciw. Tylko co zdarzylem ocenic ich pochodze (australijki, amerykanki), jak nagle uslyszalem nasze swojskie „ojejku”. „I tutaj sa nasi”, pomyslalem i z trudem powstrzymalam swoja ciekawosc, gdyby nie pospiech na wizyte do lekarza, pewnie bym spytal co tu robia.

Gdy nareszcie kupilem sobie plastykowy bilet (tutaj muzea sa akomputeryzowane) na podworcu swiatynnym ujrzalem pewnego gentelmena solidnego wzrostu w krotkich bialych spodenkach, który pewnie wszystkim rzucal się w oczy oplywowymi ksztaltami, znow kalkulowalem „szpanuje sobie w klasztorze tlusty Amerykanin zamiast się pomodlic”, poki nie uslyszalem jak zwracajac się do swej chudziutkiej towarzyszki nie powiedzial czysta polszczyzna:”chodz zrobie ci zdjecie”.

Klasztor zapisali do ksiegi Guinessa z racji na figure z drzewa sandalowego, która ma 18 metrow – jeden kawalek, 8 matrow zakopane w ziemi 10 na zewnatrz w zadaszonym stylowym pomieszczeniu. Budda jest tu w pozycji stojacej, jak wiekszosc figur dosyc zapylony, nie ma przestrzeni żeby go w calosci dobrze obejrzec wiec do bolu zadzieralem glowe. Terytorium klasztoru dosc spore może z 10 hektarow. Wiadomo, Czestochowa jest wieksza ale cos znowu mi ja przypominalo...To cos to była obecnosc licznych „klerykow”, a dokladniej mlodych mnichow z „na zero” strzyzonymi glowami. Nosza oni cos w rodzaju brazowej sutanny zapinanej z dolu i z gory po prawym brzegu czyms w rodzaju petelki ”zrobionej ze sznurowadla”. W kompleksie chyba 7 solidnych budynkow ustawionych w jednym rzedzie. Z prawa i z lewa kilka dziesiatkow dodatkowych pomieszczen dla oddawania czci podrzednym buddyjskim lamaickim hipostazom Buddy.

W kazdym z pomiszczen dyzuruja i strasznie się nudza ci mlodzi chopcy.

Podobnie jak w Notr Dame i tutaj jest wiecej turystyki niż modlitwy i to jest wlasnie ten anonsowany temat o wolnosci religii. Owszem jest wolna ale w strasznym letargu.

Na odrzwiach tej swiatyni przeczytalem, ze miala być zamknieta lecz obronil ja od tego Czou en Laj. Nie pozwolil zniszczyc ale tez konserwacja kosztem zaleznosci i degradacji do rangi muzeum to spora cena. Tu po raz pierwszy zaczalem kalkulowac w glowie, czyje wyznanie ma się lepiej. Znow musialem przyznac chrzescijanie, zwlaszcza protestanci...u nich cos się dzieje tutaj, choc to glowne wyznanie jak się zwyklo myslec o Chinach powolne zamieranie. Swiatynia powstala dosc pozno dopiero w 18 wieku, zadnych innych buddyjskich swiatyn w okolicy nie spotkalem. Mam jeszcze odwiedzic „dzwonnice” na  Da Zhi Men niedaleko sw. Teresy i swiatynie w poblizu Bei Tang, czyli polnocnej katedry. Nie wiem czy sa to budowle buddyjskie. Widac tam jakis ruch lecz być może i tam to tylko turysci. W Pekinie na ulicach można czasami spotkac mlodego mnicha w zoltawym mundurku, dwukrotnie spotykalem ich w metro, jeden raz w trolejbusie.

Na Wan Fu Jing przy wejsciu do drogiego hotelu stal sobie czekajac na taksowke, jakis staruszek mnich z brzuszkiem, taki sobie „buddyjski ekscelencja” pomyslalem...oni tu sa buddysci w Pekinie ale jakos tak skromnie nadzwyczaj cicho, jak porownam z krolujacym w Rosji Prawoslawiem, czy nawet pozycja polskich katolikow.

 

  1. Taoizm „a la Lichen”

 

Nie mogę się ustrzec od porownan.

Na trasie autobusu 858, 855 czy 846, którymi we wtorki i soboty jezdze na zabiegi jest przystanek Shen la Jie, tam widac solidna brame i wejscie do swiatyni, która uznalem za buddyjska poki nareszcie nie wstapilem do srodka.

Również tutaj urzadzono muzeum ale bilet był papierowy.

Swiatynia starozytna. Z czasow gdy do Pekinu przewedrowala stolica tzn 14 wiek.

Nie sa to jednak Buddysci.

To glowna swiatynia Lao Tsy, tworcy Taoizmu.

Zajmuje terytorium podobne jak Yong He Gong ale ruchu tu mniej. Na zewnatrz nie ma kramikow a w srodku zamiast mnichow, zwykli robotnicy „ochrony” w munurach podobnych do milicjantow tylko kolor zielony.

U wejscia „dwa drakony” Tygrys i Smok, glowne symbole Taoizmu i ulubione postacie hinskich legend.

Dalej 10 ciu generalow odpowiedzialnych za moralnosc. U kazdego swoja symbolika i specyfika.

Także hierarchia pomocnikow.

Po prawej i lewej stronie przed pierwsza swiatynia dwa konie, bialy i czarny.

Tak jak u buddystow i tutaj na kazdym oltarzu leza sobie jablka, chleb i banany, pala się wonne paleczki kadzidelek, które ludzie przynosza garsciami ustawiajac w korytka z popiolem stojace na zewnatrz, lub kladac niezapalone wiazki kadzidel na oltarzach.

Roznica jaka rzuce się w oczy to zatrwazajaca ilosc figur w prawej i lewej sekcji, wieksza niż u buddystow ilosc legendarnych zolwi z kamienia dzwigajacych na grzbiecie kamienne stelle, oraz zawieszone na barierkach z pomalowanych na czerwono sztachetek modlitewne czerwone kwadratowe tabliczki z wypisanym na nich tekstem modlitwy czy intencja. Wszystkie tabliczki standardowej wielkosci i wygladu z czerwona tasiemka z gory i z dolu. Gorna petelke ludzie czepiaja na plotek tzw „sekcji” okreslajacej jakas potrzebna cnote czy wade, dolegliwosc, stan duszy etc.

Również tutaj posesja ma ksztalt prostokata.

Glowne swiatynie stoja sobie rzedem z obu stron zadaszone pawilony ze wspomnianymi figurkami, których ilosc i styl bardzo mi przypominaja lichenska kalwarie.

Jest tam w tych podcieniach 78 pokoikow oddzielonych czerwonym plotkiem. W kazdym pokoiku po 13 figur po piec sredniego wzrostu (150-180) pod scianami rzedem z przawa i z lewa. W glebi pokoiku na podium cos w rodzaju Buddy w „wasatym kapelusiku” przy czym wasy tercza jak uszy horyzontalnie. Takie czapki można spotkac na glowach chinskich urzednikow w starych historycznych filmach czy w teatrze.

Z boku glownego „wasatego”bohatera przedstawionego w pozycji siedzacej (około 3 m wysokosci) dwie male osobki, cos jakby anioly.

Te „hipostazy” niewiele się roznia miedzy soba, tylko kolorem twarzy (szeroka gama czern, czerwien, nawet zielen) i ubran. Również dziesiatka figur stojacych wszystkie w jaskrawych kolorach.

Sceny przerozne. Jest sekcja Wskrzeszenia dla ludzi niesprawiedliwie osadzonych, sekcja Samobojcow, Aborterow, Wodnych, Powietrznych i Ziemskich bostw, z twarzami ryb, ptakow czy jaszczurek. Jest nawet sekcja Gwalcicieli i Trucicieli, sekcja Dlugiego czy Krotkiego zycia, Sprawiedliwych lub Zlych biurokratow, sekcja Fundatora klasztoru, Dobry i Zlych mnichow, sekcja Dobroczynnosci, sekcja ofiarnych Bezplatnych lekarzy.

Jest sekcja pokazujaca secny typowych chinskich tortur. Postaci bez glow, z rozprutymi brzuchami.

Sekcja nieuleczalnych chorob, nawet w jednej z postaci odnalazlem siebie, choc ponoc można mi się wyleczyc.

Widzialem tam mlodziez i dzieci i pomyslalem, ze w tym wszystkim jest spory wychowawczy potencjal, ku memu jednak zdziwieniu i tutaj „wiara zamiera”, zieje z kazdego katka jakies znudzenie i pustka.

Również ten klasztor od zniszczenia zachowal Czou En Laj. Chwala mu za to.

Ostatnia sciana poddaszy to wystawa etnograficzna poswiecona kalendarzowym zwierzetom, zwlaszcza patronowi obecnego psiego roku.

Dalej historia chinskich „festiwali” raczej bym nazwal odpustow. Oprocz slynnego chinskiego „nowego roku”, który wypada zwykle w lutym jest jeszcze 7 festiwali, których date okresla się wedle cufr idacych parami 1/1,2/2,3/3...7/7 tzn. swietuje się hucznie 1 stycznia, 2 luty, 3 marzec, 7 my lipca. Ktorys tam z festiwali jest dla uczczenia rodzicow, ktorys dla dziadkow, inny dla zmarlych, dobrych czy zlych plonow...ciekawostke stanowi 7 lipca, bo jak tu się podkresla jest to Chinska Walentynka.

Jakis tam legendarny ksiaze obiecal reke swej corki krolowi, ona nie wiedzac o tym zakochala się w innym. Ojcu było zal corki ale nie mogl zmienic obietnicy oboje jednak wystarali się o zgode, by kochankowie raz do roku 7 lipca (po chinsku Tsien - Tsien)spotykali się, ponoc ta tradycja na niebo tez się rozciaga...romantyczna historia.

U buddystow lazilem godzine wśród kolorowych mas turystow. Tutaj zdawalem się osamotniony, lazilem jednak prawie 3 godziny wczytujac się w angielskie teksty tlumaczace sens i znaczenie gipsowych jak mi się zdalo figur. Mam obawy co do ich oryginalnosci, pewnie to tylko wspolczesne repliki niezbyt wielkiego waloru artystycznego, spedzilem jednak czas z pozytkiem i nie zaluje. Czegos tam się nauczylem od pogan.

 

  1. Konfucjanski Wilanow

 

Wlasnie dzis w przeddzien chinskiego kolejnego festiwalu poswieconego kolejnej rocznicy zwyciestwa Mao Zhe Dunga wladze oglosily, ze po calorocznej konserwacji można odwiedzac swiatynia Boga Nieba.

UNESCO uznalo kompleks swiatynny za unikalny.

Unikalny pod wzgledem wielkosci terytorium. To plac 10 razy wiekszy niż kompleks buddystow i taoistow, pewnie ze 100 hektarow.

Ilustruje wielkoscia jakie wyznanie w Chinach było najmilsze cesarzowi.

Konfucjanizm w jakiejs mierze ubostwia wladze i ustala wszystkie przepisy palacowe. Biurokracja i szkolnictwo tez było uzaleznione od kultow i symboli konfucjanskich.

Przez ostatnie lata wladze zrobily sporo wysilkow dla propagandy tej najmniej popularnej dzis religii, poza granicami Chin pod egida komunistycznych wladz powstaja konfucjanskie instytuty i centra kulturalne. Powolujac się na przykład „puszkinowskich rosyjskich” czy „cervantesowskich” hiszpanskich instytutow istniejacych w Pekinie tworza swoje wlasne konfucjanskie już w 100 krajach wiec nie zdziwie się jeśli ta fala dojdzie i do Polski. Pewna polska zakonnica wrociwszy z dlugoletniego pobytu w Indiach ostrzegala, ze nie istnieje żadna sportowa joga i nie ma sportowego sumo, wszystkie te zajecia sa integralna czescia Wschodnich religii i kultow i w oderwaniu nie maja sensu o ile możliwe jest to rozerwac. Nauka, sport i religia na wschodzie to harmoniczna calosc, stad taka mistyka w gimnastyce uprawianej w Chinach wieczorem i z rana.

Swiatynia Boga Nieba powstawala jednoczesnie z budynkami palacowymi Tien An Men. Polozony w samym sercu miasta ogromny park robi wrazenie. Modlono się tu o slonce i deszcz o dobry urodzaj.

Bog Nieba na ile pojalem to Bog astronomicznego zjawiska a nie teologicznej rzeczywistosci.

To dodatkowa trudnosc w pojmowaniu i tlumaczeniu naszych europejskich i tutejszych kultow.

 

Nauka

 

Każdy dzien czegos się ucze.

Ideologia swiatyni Nieba wyszla z gory ale dobrze się przyjela na dole.

Jakos mi to wszystko pachnie polaczona symbolika wysilkow Sobieskiego i staran Prymasa Glempa, by Wilanow był nie tylko piekny ale i rozmodlony.

 

Ks. Jaroslaw Wisniewski

Guan Caj Lu – Pekin

29 wrzesnia 2006

 

 

 
Trzy opowiesci.doc
Reply all
Reply to author
Forward
0 new messages