http://www.bankier.pl/wiadomosc/Skok-na-OFE-podreperuje-budzet-2775660.html
Skok na OFE podreperuje budżet
Dane z gospodarki wskazują, że minister finansów będzie musiał dokonać
nowelizacji tegorocznego budżetu państwa. Jednak zamiast podwyżki podatków
czy cięcia wydatków rząd zapewne znów sięgnie do pieniędzy zgromadzonych w
OFE.
W ustawie budżetowej rząd założył, że w 2013 roku PKB urośnie realnie o
2,2%, a inflacja wyniesie 2,7%. Tymczasem większość ekonomistów spodziewa
się wzrostu gospodarczego w granicach 1,2-1,8%, a osiągnięcie 2% uważa za
nierealne. Także inflacja może okazać się niższa od oczekiwań Ministerstwa
Finansów, które planowało roczny wzrost cen na 2,7%. Według prognoz Komisji
Europejskiej i projekcji NBP będzie on o punkt procentowy niższy.
Niższy PKB to mniejsze wypływy podatkowe
Jeśli założymy 1,2% realnego wzrostu gospodarczego i 1,7% inflacji, to
nominalny produkt krajowy brutto będzie w 2013 roku tylko o 3% wyższy niż
rok wcześniej. Rząd założył, że będzie to 5%. Skoro podatki pochłaniają ok.
40% PKB, to w kasie państwa zabraknie 10-15 mld złotych więcej niż zapisano
w budżecie. Faktyczny deficyt wyniósłby ok. 50 mld złotych zamiast
planowanych 35,6 mld.
Oprócz niższego od założeń wzrostu nominalnego PKB w budżet państwa uderzą
mocno przeszacowane prognozy wpływów podatkowych. Ministerstwo Finansów
założyło, że w 2013 roku dochody podatkowe będą o dwa miliardy wyższe niż
rok wcześniej. Tyle że w roku 2012, gdy PKB urósł o 2%, dochody podatkowe
były o 15 mld złotych niższe niż szacowano. Tylko dzięki nadzwyczajnie
wysokiej wypłacie zysku z NBP (8,2 mld zł) i awaryjnych przesunięciach w
wydatkach ministrowi Rostowskiemu udało się spiąć zeszłoroczny budżet.
Jeśli wpływy z VAT-u malały przy hamującym wzroście gospodarczym (z 4,6% do
1,1%), to tym bardziej nie wzrosną przy dynamice PKB rzędu 1-2%. Nie będzie
też ośmiu miliardów z NBP, który „wypracował” tak duży zysk tylko dzięki
silnemu osłabieniu złotego w 2011 roku. Niższe od planu będą wpływy do
Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Zatrudnienie maleje, realne wynagrodzenia
nie rosną, a to oznacza mniej pieniędzy dla ZUS-u i NFZ. Z tych samych
powodów zagrożone będą wpływy z PIT-u, które według rządu mają być o trzy
miliardy złotych wyższe niż w roku 2012.
Mocno wątpliwe są też założenia dotyczące rynku pracy. W ustawie budżetowej
zapisano, że na koniec roku stopa bezrobocia ma wynieść 13% przy wzroście
(!) zatrudnienia o 0,2%. Tymczasem według danych Eurostatu już w zeszłym
roku zatrudnienie w Polsce spadało w tempie 3,5% rocznie. Trudno oczekiwać,
aby firmy zatrudniały nowych pracowników, gdy popyt krajowy się kurczy.
Nieprawdopodobne wydaje się też osiągnięcie 13% bezrobocia, skoro już teraz
przekracza ono 14%.
Co może zrobić rząd?
Kalkulator Potwierdzeniem błędnej kalkulacji budżetu były dane za styczeń,
w którym dochody z VAT-u były o 23% niższe niż przed rokiem, a wpływy z
akcyzy zmalały o 11%. Dzięki wyższym wpływom z podatków dochodowych (PIT i
CIT) dochody podatkowe ogółem spadły „tylko” o 7% rdr. Ale za to wydatki
budżetowe wzrosły o 6%, a minister finansów w pierwszym miesiącu roku
wykorzystał 23,7% całorocznego deficytu, który po styczniu był o 60% wyższy
niż rok wcześniej. Szczególnie niepokojąco wyglądało przekazanie aż 7,5 mld
złotych dotacji do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, co stanowiło 20%
całorocznego planu.
Jeśli w lutym podatki pośrednie będą spływać równie wolno co w styczniu, to
nowelizacja budżetu okaże się nieuchronna. Ministrowi finansów raczej nie
uda się zamaskować tak dużej dziury budżetowej. Rząd ma więc cztery opcje
lub ich kombinację: podnieść podatki, obniżyć wydatki, zwiększyć deficyt
lub... dokonać drugiego skoku na OFE.
Skok na OFE wersja 2.0
Obserwując dokonania obecnego rządu, trudno liczyć na cięcia wydatków
publicznych. Jeśli ktoś nie umiał tego dokonać przez ostatnie pięć lat, to
raczej nagle nie zmieni swej polityki. Kolejna podwyżka stawek podatków
byłaby skrajnie nierozsądna, ponieważ wpędziłaby Polskę w recesję i tylko
zmniejszyła dochody budżetu. Z kolei podniesienie deficytu budżetowego
zostałoby bardzo negatywnie przyjęte w Brukseli oraz wśród zagranicznych
inwestorów. Można by wtedy zapomnieć o zdjęciu unijnej procedury
nadmiernego deficytu czy o podwyżce ratingu. Wzrosłyby też koszty
refinansowania długu publicznego, co skutkowałoby pogorszeniem stanu
finansów państwa.
Dlatego uważam, że jedyną akceptowalną przez rządzących opcją pozostaje
tzw. skok na OFE. Czyli przycięcie „składki”, jaka z naszych wynagrodzeń
przymusowo trafia do prywatnych funduszy emerytalnych. Byłaby to powtórka
operacji z 2011 roku, gdy rząd Donalda Tuska zredukował składkę do OFE z
7,3% do 2,3% wynagrodzenia brutto.
Ale na stole leży też inna opcja. Ministerstwo Finansów proponuje, aby
środki zgromadzone w OFE na co najmniej 10 lat przed osiągnięciem wieku
emerytalnego trafiały do ZUS-u. Czyli faktycznie do kieszeni państwa.
Dzięki takiej nacjonalizacji znaczącej części wkładów w OFE rząd zyskałby
przynajmniej kilka miliardów złotych rocznie, co pomogłoby rozwiązać
tegoroczne problemy budżetowe. Fakt, że byłaby to zwykła zamiana długu
jawnego na ukryty, zapewne mało kogo będzie interesował. Grunt, że na
papierze deficyt i dług Skarbu Państwa będą mniejsze.
Takie księgowe sztuczki przyniosą druzgocące skutki w dłuższym terminie.
Aby się dalej rozwijać, Polska potrzebuje niższych podatków i niższego
długu publicznego. A to można osiągnąć tylko poprzez redukcję nadmiernych
wydatków publicznych. Tyle że szukanie oszczędności jest procesem
niepopularnym i wywołującym opór dobrze zorganizowanych grup nacisku.
Znacznie łatwiej jest ogołocić OFE, których przecież nikt nie będzie
bronił.