Przepraszam za crossposta, ale chciałbym przy okazji napiętnować grzechy 
młodości.
Oglądałem dzisiaj inspirowane Biblią reklamy Renault Clio. Nagle 
przypomniała mi się "przypowieść o synu marnotrawnym" i z powodu pewnego 
wydarzenia sprzed lat poczułem mega wyrzuty sumienia.
Może ktoś jest tu ateistą z dziada pradziada i nie kuma, o co w tej 
przypowieści chodziło. Zatem szybciutko przybliżę temat.
Otóż bogaty pan miał kilku synów. Najmłodszy z nich, megaobszczymur, ostro 
dawał w palnik: chlanie, dziwki, sodomia i szamańskie zioła. Jak wiadomo 
balety kosztują. Bauns na rydwanie, w towarzystwie świątynnych dziewic ssie 
złoto jak złoto.
Po jakimś czasie młodemu skończyły się odłożone w śwince skarbonce dieńgi. 
Uderzył zatem do starego z prośbą, coby ten sypnął nieco mamoną. Starszy pan 
jednak odmówił. Poszedł w zaparte i powiedział, że nie dysponuje wolną 
gotówką, bo akurat porozpożyczał wszystko na wysoki procent (oprócz hodowli 
kóz i pedzenia winka koleś zajmował się lichwą). Młody się wkurwił, jebnął 
pięścią w stół i powiedział, że w takim razie on wszystko pierdoli, wypisuje 
się z rodziny, a stary tak czy inaczej ma wyskoczyć z należnej mu działki.
I tak się stało: ojciec dojechał paru dłużników, co bardziej opornym 
przetrącił kulasy ale wyprawkę zgromadził i młody poszedł w świat.
Niestety za bardzo porządził: tu go oskubali w kości, tam babilońskie 
kurewki skasowały dolę x5. Po jakimś czasie został bez grosza przy duszy i 
zmuszony był wsuwać bez popity kapuściane głąby. I kiedy tak siedział w 
rynsztoku przypomniał sobie chatę starego. Tam winesia było w bród, do woli 
mógł posuwać urodziwe niewolnice, a do tego nie trza było ssać kutasów 
obleśnym kupcom za talerz orkiszowych naleśników. Postanowił więc błagać o 
wybaczenie i przywrócenie przyjamniej części uprawnień.
Wrócił do wiochy, wbiegł na chatę, padł ojcu do nóg i poprosił, by ten 
pozwolił zamieszkać choć w oborze. Stary podumał, podkręcił pejsy i mimo 
pomrukiwań wkurwionych braci przyjął młodego nazad.
Generalnie chodzi o to, że trzeba wybaczać, nawet jak ktoś ostro przygrał w 
chuja. Sekond czens i te sprawy. Ja też kiedyś ostro poleciałem po bandzie i 
chciałbym to teraz wynagrodzić przeze mnie skrzywdzonym, ale troszkę się 
boję, że mogą nie okazać zrozumienia i przeciągną przez wymiar 
sprawiedliwości.
Otóż chciałbym się przyznać byłemu współlokatorowi z piętra akademika do 
tego, że jak kiedys zostawił w kuchni na kuchence ziemniaki, to ja mu się do 
tego garnka - razem z kumplem - odlałem.
I w związku z tym mam pytania. Zakładając, że koleś mi jednak nie wybaczy i 
zgłosi sprawę na policję, czy podczas przesłuchania będę musiał podać dane 
kolegi który razem ze mną podlał kartofelki?
Druga sprawa: pod co może podlegać naszczanie do ziemniaków? Zagrożenie 
życia? Zdrowia? Wybryk chuligański? Czy koleś może żądać ode mnie 
odszkodowania, ewentualnie opublikowania ogłoszenia z przeprosinami w prasie 
ogólnopolskiej?
Trzecie primo: czy jeżeli by przypadkiem cała akcja uległa przedawnieniu 
(nasikałem do kartofelków w listopadzie '98), to czy będę mógł domagać się 
odszkodowania za wybite - potencjalnie - zęby?
Z harcerskim pozdrowieniem,
Koziołek
-- 
www.blogmateuszka.blox.pl