Google Groups no longer supports new Usenet posts or subscriptions. Historical content remains viewable.
Dismiss

Czego sie boi ubek Komorowski (2)

25 views
Skip to first unread message

sam

unread,
Mar 15, 2010, 11:06:08 PM3/15/10
to
CZEGO SIĘ BOI BRONISŁAW K. ? - (2)

Aleksander Ścios

Na długo przed wyborem Bronisława Komorowskiego na marszałka Sejmu, w mediach
pojawiły się zarzuty o udziale polityka PO w tajemniczych aferach. Sprawy
dotyczyły okresu, gdy Komorowski był ministrem obrony narodowej, a we wszystkich
występowali ludzie Wojskowych Służb Informacyjnych. Wówczas - w roku 2007 poseł
Komorowski wydawał się łatwym obiektem do mocnego i celnego ataku.

Wśród wielu publikacji z tego czasu można wymienić artykuły z tygodnika "Wprost"
z dn. 14 października 2007r na temat inwigilacji posłów z sejmowej komisji
obrony, czy z 27 października o wezwaniu Komorowskiego przed Komisję
Weryfikacyjną, a wreszcie z 18 października o związkach Komorowskiego z WSI i
Aleksandrem Lichockim.

Do wściekłości doprowadzał wówczas polityków PO fakt "sprzątnięcia sprzed nosa"
archiwum Komisji i przeniesienia jej siedziby do BBN -u. Trzeba zwrócić uwagę,
jaki żal przebija z publikacji "Dziennika" z początków grudnia 2007r. - "Jednego
dnia zabrakło, by premier Donald Tusk i wicepremier Grzegorz Schetyna mogli
przeczytać aneks do raportu o weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Jest
to o tyle ciekawe, że w aneksie, według prasowych przecieków, mają być opisani
politycy Platformy, tacy jak: Bronisław Komorowski, Radosław Sikorski czy
Grzegorz Schetyna. Jednak 15 listopada, dzień przed objęciem władzy przez Tuska,
dokumenty zostały zwrócone przez kancelarię premiera do szefa komisji
weryfikacyjnej WSI. Aneks ma w tej chwili tylko prezydent i od prawie półtora
miesiąca nie podjął decyzji, kiedy go ujawni."

6 listopada, ten sam "Dziennik" wyraźnie sygnalizował, jakie obawy żywią ludzie
Platformy:

" Według informatora DZIENNIKA, który widział dokument, liczy on co najmniej
kilkaset stron. Politycy Platformy, z którymi rozmawialiśmy, spodziewają się, że
aneks będzie wymierzony w ich partię i zostanie opublikowany przed powołaniem
rządu Donalda Tuska. "Spodziewamy się, że w raporcie padną nazwiska Bronisława
Komorowskiego, Grzegorza Schetyny i Radka Sikorskiego. Czy będą bomby? Gdyby
mieli bomby, to zrzuciliby je na nas w kampanii wyborczej" - opowiada rozmówca
DZIENNIKA z Platformy."

W tym, mniej więcej czasie Bronisław Komorowski spotkał się z byłym szefem
kontrwywiadu WSW Aleksandrem Lichockim. Jeśli wierzyć słowom Komorowskiego,
trzeba przyjąć, że do spotkania doszło po dniu 5 listopada 2007r., czyli po
dacie wyboru polityka PO na marszałka sejmu VI kadencji. Sam bowiem marszałek
pytany o powód wizyty pułkownika WSW, stwierdził:

"Ja myślę, że prozaiczna sprawa - po pierwsze sądził, że ja jestem
zainteresowany, bo jak pan Antoni Macierewicz publicznie mówił... moje nazwisko
jest wymieniane w jego Aneksie tajnym, a po drugie nastąpiła zmiana władzy, ja
już byłem marszałkiem Sejmu, więc mógł sądzić, że się "przeflancuję", mówiąc
takim językiem polityczno-ogrodniczym, na nową grządkę, na nowy układ sił
politycznych".

Tymczasem - niekoniecznie sprawa mogła być tak prozaiczna, jak chce tego
Komorowski.

18 października 2007r. "Gazeta Polska" zamieściła artykuł Leszka Misiaka pt.
"Komorowski i WSI", nawiązujący do wcześniejszej publikacji "Wprost". Misiak
ujawnił w nim fakt wieloletniej znajomości Komorowskiego z Lichockim i zakończył
swój artykuł intrygującym pytaniem:

"Jaki interes miał wysoki rangą oficer WSI, by występować jako rzecznik
Bronisława Komorowskiego? Co łączy czy łączyło obu panów? Czy była to znajomość
prywatna czy też miała inny charakter? Te pytania chcieliśmy zadać marszałkowi
Komorowskiemu."

Niestety, Komorowski nie znalazł wówczas czasu, by porozmawiać z "GP", a jego
asystent kilkakrotnie przekładał termin wywiadu, odsyłając dziennikarza do
sejmowego sekretariatu.

Z chronologii zdarzeń wynika, że przed spotkaniem z Lichockim, Komorowski
wiedział już, że tą znajomością interesują się dziennikarze, wiedział też, że
zadają w tej sprawie pytania - a mimo to, zdecydował się przyjąć Lichockiego w
swoim biurze poselskim. Również Lichocki miał świadomość, że jego związki z
Komorowskim zostały ujawnione i stanowią przedmiot dziennikarskiego
zainteresowania - a jednak zdecydował się na spotkanie z marszałkiem w miejscu
publicznym. Byłoby to zadziwiającą niefrasobliwością - wprost nieprawdopodobną u
oficera kontrwywiadu i doświadczonego polityka, na którego media poszukują
"haków"

Dlatego wydaje się mało prawdopodobne, by w tych okolicznościach i w tym właśnie
czasie doszło do spotkania - według scenariusza, jaki przedstawił mediom
Komorowski. W cyklu "Afera marszałkowa" pisałem, że wersja marszałka Sejmu
wydaje się wiarygodna tylko wówczas, gdy przyjmiemy, że panowie musieli się
spotkać, a ich spotkanie, odnotowane przez "Wprost" było jednym z wielu już
odbytych. Jeśli do tej aktywności, zmusiła ich publikacja "Gazety Polskiej",
byłaby to logiczna i uprawniona reakcja.

Z dzisiejszej perspektywy - początki afery marszałkowej i ówczesne kontakty
Komorowskiego z człowiekiem podejrzewanym o związki z rosyjskim wywiadem mogą
wydać się rzeczą bez znaczenia. Jeśli wspominam o zdarzeniach sprzed dwóch lat,
to tylko po to, by wskazać, że lęk kandydata Platformy na prezydenta przed
"hakami" zawartymi w Raporcie musiał mieć mocne, realne podstawy i wbrew temu,
co dziś opowiada Komorowski - sprawy opisane przez Komisję, mogą skutecznie
zablokować jego prezydenckie aspiracje.

Jestem przekonany, że spotkania z Lichockim musiały dotyczyć również Fundacji
Pro Civili i ten temat mógł zaważyć na decyzji o włączeniu w zakres kombinacji
operacyjnej dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego. Obok byłego oficera WSW/WSI
dziennikarz piszący o WSI i mający kontakt z jednym z członków Komisji
Weryfikacyjnej WSI- Leszkiem Pietrzakiem wydawał się idealny, by uwiarygodnić
całą konstrukcję prowokacji. Liczono też prawdopodobnie na przejęcie
niewygodnych dla Komorowskiego materiałów dotyczących fundacji Pro Civili, którą
zajmował się Sumliński.

Jak przypomniałem w poprzednim tekście z tego cyklu - Sumliński, składając
wyjaśnienia przed sejmową komisją ds. służb specjalnych oświadczył, że spotykał
się wielokrotnie z Komorowskim w roku 2007, a tematem rozmów był przygotowywany
dla programu "30 minut" w TVP Info materiał o Fundacji Pro Civil. Komorowski
natomiast, zeznając przed prokuratorem zataił fakt, iż zna dziennikarza, a
kłamstwo te powtórzył następnie przed mikrofonami PR.

Niewykluczone, że to wówczas Komorowski zorientował się, iż wiedza Sumlińskiego
na temat kontaktów posła PO z wojskowymi służbami może stanowić zagrożenie dla
jego dalszej kariery politycznej. Najwyraźniej też, pytania zadane przez
Sumlińskiego wywarły wówczas na Komorowskim ogromne wrażenie, na tyle mocne, że
przez kilka następnych dni lutego 2007r. wciąż wspominał sprawę Fundacji Pro
Cyvili.

W wywiadzie dla Moniki Olejnik z 19 lutego 2007r ( trzy dni po opublikowaniu
Raportu z Weryfikacji WSI), Komorowski tak komentował ujawnienie przez
prezydenta treści dokumentu: "Myślę, że pan prezydent nie do końca w pełni
świadomie wszystko, nie wszystko przeanalizował. Tam jest na przykład taki
przypadek, że pan prezydent mówi zresztą o tym na konferencji prasowej, że
jakimś dowodem na zbrodnie WSI miały być nieprawidłowości w ramach Wojskowej
Akademii Technicznej, gdzie byli zamieszani oficerowie, słynna fundacja Pro
Civili."

Trzy dni później, 22 lutego 2007r w wywiadzie dla Gazety.pl, poświęconym w
całości ocenie Raportu, na pytanie dziennikarza - "Czyli właściwie z WSI nie
było problemów?" - Komorowski stwierdził:

- "Były. Ale znaczna większość grzechów WSI przytoczonych w raporcie nie jest
żadną sensacją. Te sprawy od dawna bada prokuratura. Np. afera fundacji Pro
Civili. Rozpracowały ją same WSI za czasów gen. Rusaka. W 2000 roku, kiedy
kierowałem MON, sprawa została skierowana do prokuratury i znalazła finał w
sądzie."

Co takiego tkwi w sprawach dotyczących fundacji, że Komorowski, (najwyraźniej
pod wpływem rozmów z Wojciechem Sumlińskim) próbuje bagatelizować problem i
zapewnia publicznie, że jako minister ON dopełnił swoich obowiązków? Czy na
pewno dotyczy okresu, gdy Komorowski szefował w MON, czy może ma związek z
czasem innej aktywności obecnego marszałka i jego przyjaciółmi z WSI?

Sprawa musi być ważna, skoro polityk PO "wytypował" dziennikarza jako ofiarę
kombinacji operacyjnej służb i świadomie skazał go na zawodową śmierć.

Jeśli przypomnieć, jakie "przypadki" spotykały dziennikarzy dotykających tematu
fundacji i jakimi metodami zamykano usta ludziom zainteresowanym sprawą, można
bez cienia sarkazmu powiedzieć, że Wojciech Sumliński "miał szczęście".

Dziennikarz Dariusz Kos, w lutym 2007 roku tak opisywał okoliczności, w jakich
wspólnie z Robertem Zielińskim próbowali w "Super Expresie" badać sprawę
fundacji:

" Był przełom czerwca i lipca 1999 roku. Pracowałem wtedy w "Super Expressie".
Razem z Robertem Zielińskim stanowiliśmy "śledczy team" dziennikarski "SE".
Robert zadzwonił, przejęty. Dostał "cynk" o dużej aferze w wojsku. W redakcji
opowiedział o co chodzi. Chodziło o "Pro Civili", Wojskową Akademię Techniczną i
PKO BP. W tle WSI." [...]

I wtedy zaczęły się dziać wokół mnie dziwne rzeczy. Nagle moją pracę szefostwo
"SE" zaczęło źle oceniać. Nagle przestała liczyć się jakość materiałów, a
zaczęłą ilość. W dodatku ważne było na jakiej stronie i ile publikowano moje
artykuły. Podliczano ile miałem "jedynek", ile "trójek", a ile "cover story".
Spadały, jak iskry dziwne plotki. Atmosfera wokół mnie gęstniała z dnia na
dzień. W końcu w połowie 1999 roku szefostwo "SE" postanowiło się ze mną rostać.
Dziwne, że wtedy gdy zaczęliśmy porządnie rozpracowywać z Robertem akurat sprawę
Pro Cyvili. Po latach wiem, że było to na rękę WSI. Musieli spokojnie kończyć
swoje przekręty z innymi bankami i rozpocząć tuszowanie sprawy. Robertowi w
końcu udało się całą aferę opisać, lecz dopiero w marcu 2000 roku. Po ponad pół
roku od kiedy wspólnie zabraliśmy się za tą sprawę. Po moim odejściu z "SE", a
przed publikacją tekstu Roberta działy się dziwne rzeczy z osobami
zaangażowanymi w przekręt. Jeden z wojskowych inicjatorów akcji z drenowaniem
PKO BP i innych banków zginął w wypadku. Innego zasztyletowano, kogoś pobili
nieznani sprawcy. Zaś pewien J. S., który dysponował jednym z kont przekręciarzy
poleciał w Sekułę, czyli dwukrotnie postrzelił się w brzuch.

Można więc powiedzieć, iż ze mną postąpiono łagodnie. Wyrzucono tylko z pracy i
pozbawiono środków do życia. Lecz nie pozbawiono samego życia. Ot, takie tam
utrudnienia."

Sam Wojciech Sumliński, w grudniu 2008 roku w ten sposób pisał o zbieraniu
materiałów dotyczących Fundacji Pro Civili:

"Półgodzinny materiał ukazał się na przełomie stycznia i lutego 2007 roku w
programie "30 minut" w TVP 3. Zbierając do niego informacje dotarłem do
policjantów z CBS, pracowników IV oddziału banku PKO BP, z którego Pro Civili
wyprowadziła miliony złotych, rozmawiałem na ten temat i z przedstawicielami
Fundacji i z politykami pośrednio bądź bezpośrednio powiązanymi z Pro Civili
(Onyszkiewicz, Maksymiuk, Komorowski - długa i trudna rozmowa) i dziennikarzami
np. redaktorem Tomaszem Lisem, które to nazwisko występuje w dokumentach
Fundacji - w Pro Civili chodzi jednak o innego Tomasza Lisa (zbieżność imienia i
nazwiska) i przedstawicielami prokuratury, rozmaitych służb, etc. Materiał
filmowy, który został wyemitowany, był tylko wstępem do dalszych prac, które
miały znaleźć uwieńczenie w książce. Niestety, na skutek znanych powszechnie
okoliczności nie znalazły do dziś."


CDN...


Źródła wskażę po opublikowaniu całości tekstu.

k-k....@wp.pl

unread,
May 23, 2014, 6:10:08 PM5/23/14
to
0 new messages