Google Groups no longer supports new Usenet posts or subscriptions. Historical content remains viewable.
Dismiss

Karpiński w wersji "Życia"

172 views
Skip to first unread message

Jerzy Turynski

unread,
Oct 18, 2002, 9:40:15 AM10/18/02
to
Życie, Sobota 4 grudnia - niedziela 5 grudnia 1999, str. 14
-----------------------------------------------------------
Rafał Geremek

Wynalazca: wróg ludu

Jego maszyny uchodziły za genialne, ale żadna nie trafiła do seryjnej produk-
cji. W kilku wydaniach "Who is Who in the World" i innych amerykańskich i
brytyjskich encyklopediach najsławniejszych ludzi techniki na świecie pojawia
się jego nazwisko: Jacek Karpiński, konstruktor i wynalazca. W polskich ency-
klopediach napisano o nim raz - w informatorze "Polska 1974" w dziale "na-
uka"; na zdjęciu Karpiński stoi uśmiechnięty obok swojej dumy - minikomputera
K202, nadziei polskiej elektroniki. A wtedy już od kilku miesięcy był bez
pracy i na indeksie cenzury. Kilka lat później, kiedy sławny konstruktor ho-
dował najlepsze świnie i kury w okolicy, znów przez chwilę można było o nim
pisać. - Dlaczego właśnie świnie? - pytali reporterzy. - Wolę mieć do czynie-
nia z prawdziwymi świniami - odpowiedział.
Cała Polska oglądała ten reportaż w Polskiej Kronice Filmowej. Dlaczego wyna-
lazcy, konstruktorzy, ludzie nieprzeciętni, w PRL-u stawali się "wrogami lu-
du"? Kto i po co ich niszczył? Historia Jacka Karpińskiego najlepiej o tym
opowiada.
-----------------------------------

Wysoki starszy pan przyjmuje mnie w swoim warsztacie w Aninie. Biurka zawalone
książkami, drucikami, fragmentami elementów z plastiku i metalu.
Pierwsze trzęsienie ziemi w jego życiu nastąpiło wcześnie - miał 12 lat, kiedy
w 1939 roku Himalaje zabiły ojca (uczestniczył w pierwszej polskiej wyprawie na
najwyższe szczyty świata). Jako 15-latek został żołnierzem Szarych Szeregów, po-
tem walczył w Batalionie "Zośka". 17-letni Jacek Karpiński był żołnierzem Powsta-
nia Warszawskiego.
Na stare lata coraz bardziej utyka, skarży się na bóle w kręgosłupie, gdzie do
dziś tkwi kula z powstania. Był w oddziale razem ze starszym od siebie Baczyń-
skim. Wspomnienie takiej znajomości to jasny promień w jego życiu. Był czas, że
razem tworzyli: - Zwrotkę on, drugą ja, ale ja pisałem wierszyki, a on wiersze -
mówi.
Po upadku powstania leżał w szpitalu w Pruszkowie, potem tułał się z matką i
siostrą po całej Polsce. W Łodzi rozpoczął studia politechniczne -wydział elek-
tryczny. To było jego właściwe powołanie, a nie żadne wiersze. Na trzecim roku
przeniósł się do Warszawy na specjalność "radiotechnika", po studiach został na
uczelni jako starszy asystent.
Poza uczelnią - bo trudno było wyżyć z jednego etatu - miał kłopoty z pracą.
Zatrudniono go co prawda w Centralnym Laboratorium Polskiego Radia, ale po dwóch
dniach stalinowska funkcjonariuszka z działu kadr zaczęła wyzywać go od dywersan-
tów i kazała mu się wynosić. Z zakładów Kasprzaka za jego akowsko-harcerską prze-
szłość wyrzucono go jeszcze szybciej, bo po kilku godzinach. Zatrudnili go w koń-
cu w T-12 - tak nazywał się zakład urządzeń wytwórczych urządzeń elektronicznych.
Tam przepracował trzy lata, z szybkim awansem na stanowisko starszego konstrukto-
ra. Potem było Laboratorium Polskiego Przemysłu Samochodowego na Żeraniu. Jeszcze
potem w PAN dostał własną pracownię. Tam skonstruował maszynę do długoterminowego
przepowiadania pogody. Niedługo później następną - analizator matematyczny do
rozwiązywania równań różniczkowych - pierwszy tego typu na świecie.
W 1959 roku ogłoszono konkurs UNESCO na stypendium dla 6 wybranych osób. Każdy
kraj mógł zgłosić jednego, czasem dwóch kandydatów Chętni zdawali przed komisją,
która specjalnie przyjeżdżała ze Stanów. Amerykanie byli oczarowani Karpińskim.
- Gdzie chce pan studiować? - zapytali.
On był onieśmielony, jeszcze wtedy nie znał perfekt angielskiego.
Studiował pół roku na Harvardzie, pół na Massachusetts Institute of Technology.
Proponowali mu pracę na uczelni. Nie mógł jej przyjąć, miał rodzinę w Polsce,
żonę i dwie córeczki, a ponadto matkę, z którą zawsze był mocno związany. Amery-
kanie nęcili go coraz bardziej. W San Francisco specjalnie dla niego miał być
stworzony instytut badawczy pod jego kierownictwem. Świetne pieniądze, kontrakt
na minimum pięć lat. Odmówił.

Nie da się, panie kolego
------------------------
W 1962 roku wrócił do kraju. Mniej więcej wtedy w PAN stworzono nowy Instytut
Automatyki. Mówi, że w tamtym czasie miał w sobie mnóstwo energii. Z rozpędu zro-
bił Erceptron - maszynę do szybkiego uczenia się. Maszyna identyfikowała obrazki,
teksty pisane i wzory. Pomagała szybko przyswajać materiał na zasadzie skojarzeń.
I wtedy nastąpiło pierwsze starcie z establishmentem. Dyrektorem naukowym in-
stytutu był człowiek, który nie znosił Karpińskiego. Za to, że to do niego przy-
chodzili dziennikarze, odwiedzały go wycieczki z zagranicy, pisano o nim w prasie
fachowej.
Obrywał na zebraniach. Dyrektor powiedział pewnego razu: - Niech pan bierze
przykład z kolegi S. Ma 550 publikacji w różnych kwartalnikach specjalistycznych!
A pan co?
Karpiński wspomina, że długo rozmyślał nad tokiem rozumowania dyrektora. Odkrył
wreszcie, o co naprawdę chodziło: na naukowca S. nakłady wynosiły: jeden ołówek,
jeden długopis i kartka. Dla Karpińskiego musieli ściągać części za dewizy.
W końcu nie wytrzymał presji w instytucie. Odszedł do pracy na Uniwersytecie
Warszawskim, do Zakładu Fizyki Doświadczalnej. Wkrótce zaprojektował, a trzy lata
później oddał do użytku maszynę KAR-65, uniwersalny komputer do obliczeń, techno-
logiczną nowość. Karpiński zrobił go na polskich tranzystorach i diodach.
KAR-65 wykonywał 100 tysięcy operacji na sekundę - trzy razy więcej niż gigan-
tycznych rozmiarów komputer "Odra", który budował wówczas wrocławski zakład elek-
troniki Elwro. Maszyna Karpińskiego kosztowała 6 mln ówczesnych złotych, komputer
z Wrocławia - prawie 200 milionów.
Urządził maszynie wielkie entrée, "wielkie halo", jak sam powiada. Przez kilka
miesięcy ukazywały się artykuły o wynalazku. Potem dziennikarze czasem przyjeż-
dżali, ale artykuły się nie ukazywały. Na jednym z sympozjów wygłosił referat. W
zbiorze tekstów wydanych po sympozjum jego referat jako jedyny nie został opubli-
kowany.
Chodził na skargę do ministra nauki i techniki. Ten wyjaśnił mu krótko: "Nic
dla pana nie mogę zrobić, panie kolego".
Niezrażony takim obrotem spraw w 1969 roku zaprojektował maszynę modularną,
później znaną jako K202, minikomputer nowej generacji, szczytowe osiągnięcie jego
życia.
Na Uniwersytecie powiedzieli mu jasno: To sprawa przemysłowa, my nie damy ci na
to pieniędzy.
Zaczął szukać sponsora. W Zjednoczeniu MERA, molochu, który grupował kilka za-
kładów z branży elektronicznej, zaproponował, że nawet zrzeknie się praw autor-
skich, byleby jego komputer robiła polska firma. Dyrektor Zjednoczenia Jerzy Huk
dał mu cień nadziei: Powołamy komisję, która oceni ten wasz projekt.
Po kilku tygodniach było już po nadziei: - Nie wiadomo, czy to będzie działać,
to zupełnie nowa koncepcja. Szukaj pan pieniędzy gdzie indziej.
Miał znajomych w Anglii, w przemyśle komputerowym, więc wybrał się do nich.
Tamtejsi specjaliści uznali projekt minikomputera za rewelację. Zaproponowali mu,
żeby został w Anglii, ale on znowu nie chciał.
- Zawsze byłem patriotą - śmieje się z siebie.
Zaczął więc kombinować, jak to zrobić, żeby Anglicy finansowali polskie przed-
sięwzięcie. Stefan Bratkowski, wtedy naczelny "Życia i Nowoczesności", wymyślił
taki układ: polska strona da pomieszczenie i etaty, Anglicy będą płacić za stronę
techniczną. W umowie zastrzeżono, że komputer będzie mógł być sprzedawany tylko
za dolary (Anglicy bali się, że pierwsza partia trafi do ZSRR po cenach zapropo-
nowanych przez brata ze Wschodu). W zamian za to strona angielska miała być od-
biorcą komputerów w pierwszej kolejności.
Wrócił do kraju i znalazł sojusznika w ministrze oświaty, nauki i techniki,
prof. Janie Kaczmarku. Ten wpłynął na dyrektora Huka ze Zjednoczenia MERA, by
jednak przyjął propozycję polsko-angielskiej współpracy.
Wreszcie w 1970 roku podpisano kontrakt: najpierw pomiędzy polskim Metroneksem,
angielską firmą Data-Loop, rok później po stronie brytyjskiej dołączyła jeszcze
firma M.B. Metals (Brytyjczycy dodatkowo mieli zajmować się marketingiem). Strona
polska stworzyła dla Karpińskiego Zakład Minikomputerów, którego został szefem.
Na życzenie Anglików Karpiński został konsultantem Data-Loop.
Wszystko miało być dobrze.

Ratujcie przed Karpińskim!
-------------------------
W kwietniu 1971 roku prototyp był już gotowy. K 202 miał wielkość dzisiejszego
PC, był po prostu prototypem komputera osobistego.
Tygodnik "Perspektywy" napisał wówczas: "Powstał minikomputer na elementach
elektronicznych czwartej generacji, stanowiący w swojej klasie najbardziej uni-
wersalną maszynę świata. Liczy z szybkością miliona operacji na sekundę i w tym
dorównują mu tylko amerykański minikomputer Super-Nova i angielski Modular One
(najnowsza >Odra<-1304 liczy 20 razy wolniej). (...) Przedstawiciele wrocławskich
zakładów Elwro, produkujących >Odrę< poczuli się zagrożeni w swoim monopolu.
(...)". Dalej autor ubolewa, że w środowisku polskich elektroników Karpiński zaw-
sze był "otoczony zawiścią wielu uznanych autorów branży komputerowej". Teraz ma
być już inaczej, bo "obecna atmosfera sprzyja takim Karpińskim. Zaczynamy po pro-
stu być konsekwentnymi dialektykami. Odrzucamy wszelkie dogmaty i szukamy postępu
w ścieraniu się poglądów i w wykorzystaniu doświadczeń z wielu eksperymentów".
W tym samym roku Karpiński zaprezentował swoją uniwersalną maszynę na Targach
Poznańskich. Wszystkie stoiska dogląda Gierek czujnym okiem gospodarza, otoczony
świtą usłużnych dziennikarzy telewizyjnych. Najciekawszym poświęca 3, może 4 mi-
nuty. Na "Odrę" wódz partyjny ledwie spojrzał. Przy Karpińskim zatrzymuje się na
kwadrans. Wielka sensacja. Pod koniec rozmowy konstruktor zapytał: - Towarzyszu I
sekretarzu, pomożecie? Gierek uśmiechnął się i odrzekł: -Tak.
I przysłał list z pochwałami i zaproszeniem do dyskusji przedzjazdowej.
W kraju K 202 miał trzy tysiące zamówień. Wojsko zakupiło kilka sztuk, Huta
Lenina wzięła jeden do sterowania wielkim zgniataczem.
- Wyprodukowałem 30 sztuk - wspomina Karpiński. - 15 do Anglii, 4 do MSW, kilka
do MSZ, po jednym na Uniwersytet i do PAN, co najmniej kilka zamówili towarzysze
radzieccy.
Karpiński i jego ekipa (w szczytowym momencie pracowało przy projekcie ok. 250
osób) przygotowali produkcję następnych 200 sztuk. Nagle Zjednoczenie MERA
wstrzymało dostawę elementów, Karpiński zaczął otrzymywać nagany za mało wyczer-
pujące sprawozdania.
- Robili jakieś straszne świństwa - wspomina. - Pan jesteś konsultantem zachod-
niej firmy, nie wiadomo dla kogo pracujesz! - usłyszał.
Z powodu braku nowoczesnych elementów cyfrowych w Polsce, trzeba było je impor-
tować. Jednak nakłady dewizowe miały się prawie 2,5-krotnie zwracać. Do produkcji
seryjnej jednak nie doszło. K 202 "to pompa do wysysania dewiz z kraju" - twier-
dzili ludzie z MER-y.
Wsad dewizowy w jeden egzemplarz K202 - 1850 USD, na jedną "Odrę" z klimatyza-
cją trzeba było przeznaczyć ponad 30 tysięcy USD.
W marcu 1973 roku Karpiński został odwołany z funkcji dyrektora swojego zakła-
du. Dyrektor Huk na do widzenia powiedział Karpińskiemu: - Proszę się więcej w
zakładzie nie pokazywać.
K-202 zniszczono, bo był zagrożeniem dla "Odry" z Elwro. A Elwro należało do
Zjednoczenia MERA i topiono tam straszne pieniądze.
Kilka osób niezależnie od siebie opowiadało o tym, jak do Elwro zaproszono Jaro-
szewicza na zebranie partyjne. - Uratujcie nas przed Karpińskim - proszono. - My
mamy 6 tysięcy pracowników i żadnych zamówień z powodu jego maszyny. On ma 200
ludzi i wszystkie zamówienia. On robi w spółce z Anglikami, imperialista...
Jaroszewicz miał powiedzieć: już ja go załatwię. I załatwił.
Po zwolnieniu Karpiński spotkał na ulicy wysoko postawionego urzędnika z MSW,
który się go najzwyczajniej przestraszył: - Jacek, ja z tobą nie mogę rozmawiać.
Na twojej teczce Jaroszewicz osobiście napisał: "Sabotaż i dywersja gospodarcza.
Pozostawić do mojej dyspozycji".
Od razu go nie wykończono, bo i Karpiński miał swoich protektorów. Był nim ną
przykład szef MSW Franciszek Szlachcic. To właśnie Szlachcic sam "zdejmował" ko-
lejne zapisy cenzury na Karpińskiego. Bratkowski wspomina, jak Szlachcic jeszcze
jako wiceminister urządzał zebrania elektroników na Rakowieckiej. Dlaczego miał
dla nich tyle serca? Bo wiedział od agentów pracujących na Zachodzie o wielkim
skoku technologicznym, jaki nastąpił w informatyce. Dlatego był przekonany, że
trzeba iść za ciosem, budować jeszcze lepsze komputery. Z czasem jednak tracił
wpływy, niedługo po odwołaniu Karpińskiego sam został zmuszony do odejścia.
Karpiński wspomina o jeszcze jednej przyczynie wiązania mu rąk. Konstruktorzy
moskiewscy nie znosili, gdy ktoś z krajów satelickich pokazywał, że jest lepszy.
W takich wypadkach Sowieci po prostu zabierali projekt do Moskwy, tam "zrzynali"
wszelkie rozwiązania i wypuszczali go jako własny.

Nie ma takiego komputera
------------------------
Gdy wyrzucono Karpińskiego, MERA zaczęła prace nad nowym modelem minikomputera
pod nazwą Mera 400. Pracowało przy tym projekcie kilkaset osób (w tym część roz-
pędzonej ekipy Karpińskiego), ale wszystko na nic. Mera 400 w żaden sposób nie
dorównywała K 202.
Pod koniec 1973 roku Karpińskiego wezwał do siebie minister przemysłu Tadeusz
Wrzaszczyk.
- Tak, wiecie, to paskudna historia... - powiedział. - Ale ja mam dla was zaję-
cie. Taki zdolny człowiek nie może się marnować. Zajmiecie się opakowaniami. W
całym kraju brakuje opakowań, to jest dzisiaj kluczowy problem. O komputerach
zapomnijcie.
Na to Karpiński: - To niech pan o mnie zapomni, panie ministrze!
Stefan Bratkowski, który był od lat "adwokatem" sprawy Karpińskiego, zapytał
kiedyś wprost Jerzego Łukaszewicza, wówczas sekretarza propagandy: Czemu wy się
go tak czepiacie?
Łukaszewicz: To ty odczep się od Karpińskiego, bo zginiesz razem z nim.
Bratkowski niezrażony chodził po różnych prominentach i przekonywał, że komputer
Karpińskiego to naprawdę wielka sprawa.
Kiedyś chciał zademonstrować jego działanie sekretarzowi Derewce z KC.
Derewka przysunął się do Bratkowskiego i wycedził z naciskiem: - Nie ma takiego
komputera, rozumiecie?
Wkrótce ostrzeżenie Łukaszewicza spełniło się. ,,Życie i Nowoczesność", dodatek
do "Życia Warszawy", którym kierował Bratkowski, został zlikwidowany.
Jakby niepowodzeń było mało, Karpiński na kilka godzin trafił nawet do aresztu
pod absurdalnym zarzutem wynoszenia państwowych dokumentów. Pół roku był bez pra-
cy, potem skierowano go do Instytutu Przemysłu Budowlanego Politechniki Warszaw-
skiej.
Na prośbę studentów elektroniki wygłosił serię wykładów. Przychodziły tłumy. Po
kilku miesiącach rektor Politechniki zabronił mu i tego. Jeden z najlepszych kon-
struktorów amerykańskich zaprosił go do współpracy. - To byłby wielki prestiż dla
Polski - mówił rektor Politechniki, a nawet kilku sekretarzy z KC i Biura Poli-
tycznego. Nie dostał paszportu.
Nie pomogło nawet to, że Karpiński stał się bohaterem powieści Romana Bratnego
"Lot ku ziemi". Występuje tam pod imieniem Marek. Do dzisiaj ma jednak żal do
pisarza za zbyt lekkie pióro i fantazjowanie. Największe pretensje do Bratnego
może mieć jednak dyrektor Huk. Nieszczęsny aparatczyk w książce stał się "dyrek-
torem Łomotem". Huk poszedł z tym do sądu. - Pan się utożsamia? - spytała sędzia.
Nie! - odkrzyknął Huk-Łomot. - No to o co panu chodzi? - usłyszał.

Taki kontrowersyjny
-------------------
- Po tym wszystkim chciałem zrobić coś spektakularnego - mówi Karpiński.
Dlatego właśnie wyprowadził się na wieś w Olsztyńskiem, wydzierżawił starą chału-
pę i 30 ha nieużytków. Skończył kurs rolniczy. Hodował z sukcesem kury i świnie.
I tak przy świniach zastał go znajomy dziennikarz, który w okolicy przebywał
przypadkiem. Był rok 1980, znowu można było pisać, znowu stał się sławny.
W czasie pierwszej "Solidarności" załogi wybierały dyrektorów. Pracownicy fa-
bryki minikomputerów Era uchwalili, że chcą, by ich dyrektorem został Karpiński.
- Panie dyrektorze, proszę objąć stanowisko - usłyszał, a cała sala biła brawo.
- Musicie najpierw wystąpić o to do Ministerstwa Przemysłu, właściciela zakładu
- odpowiedział.
Nowy minister przemysłu przyjął go uprzejmie, ale chłodno: - Co z panem zrobić,
pan jest taki kontrowersyjny...
Zgody na Karpińskiego nie było. Rozpoczęła się nagonka - przodowała w niej
"Trybuna Ludu" i "Tu i Teraz". Że niby dorobił się kilku willi, milionów od An-
glików.
Bratkowski powiedział: - Jacek, idą paskudne czasy. Jest okazja, wyjeżdżaj za
granicę.

Czas na kasę
------------
Wtedy, w roku 1981, było za późno, że by dogonić czołówkę minikomputerów.
Karpiński: - Wyłączono mnie z kolejnych dwóch wielkich rewolucji komputerowych,
tej pierwszej minikomputerowej, a potem mikrokomputerowej. Liczyły się już nie
lata, a miesiące. Powstały zupełnie nowe rynki, narodziły się nowe potęgi. Może
gdyby mnie wypuszczono z kraju w 1973 roku...
W Szwajcarii u swojego przyjaciela, Stefana Kudelskiego, producenta magnetofo-
nów NAGRA, przerabiał sprzęt grający na systemy cyfrowe. Po jakimś czasie Karpiń-
ski sam założył firmę, ale zbankrutowała (przyznaje, że biznesmenem jest nadzwy-
czaj kiepskim). Przez rok był konsultantem znanego finansisty ds. systemów kompu-
terowych w banku.
W 1990 przyjechał do Polski (jeszcze ciągle w Szwajcarii ma mieszkanie, tam
żyje jego trzecia żona z dziećmi). Do kraju przywiózł swój ostatni wynalazek,
czytnik pisma: malutkim przyrządem w kształcie długopisu wodzi się po tekście
gazetowym, w tym samym momencie litery pojawiają się na ekranie komputera. Na
rynku nie było jednak zainteresowania nowym produktem.
Przez półtora roku był doradcą Balcerowicza ds. informatyki.
W 1994 roku zrobił pierwszą kasę fiskalną. Wynajął duże biuro pod Mińskiem Ma-
zowieckim, gdzie zmagazynował sporo sprzętu.
Złodzieje ogołocili doszczętnie pomieszczenia. Wziął drugą pożyczkę z banku, po-
tem jeszcze raz go okradziono.
Zaprojektował nową kasę, bo zachodnie modele były coraz lepsze. Nie wyszła mu
współpraca z jedną firmą, ale druga, toruński Apator, odkupiła prototyp i prawa
do produkcji. Kasy Karpińskiego sprzedawały się jednak słabo. Firma nie miała
pieniędzy na reklamę, jej przedstawiciele mówią, że kasy często się psuły. Kar-
piński twierdzi, że to błąd fabryczny producenta. W każdym razie - pieniędzy już
z tego nie będzie (a dom ma zastawiony w banku, komornicy ciągle go nachodzą).
Obie strony nie czują do siebie żalu. Karpiński nawiązał kontakty z nowymi kon-
trahentami. Zbudował już prototyp nowej kasy, przeznaczonej głównie dla handlarzy
targowych i małych sklepów. Jak zapewnia, tak małej (20/16 cm) nie zbudowano na
całym świecie. A ma wszystkie funkcje dużej.
Karpiński pracuje całymi dniami, jak kiedyś przy K202. Gdy pokazuje swój naj-
nowszy wynalazek, przygląda się mu z czułością.
-----------------------------------
W PRL wynalazcy nie mogli mieć łatwego życia, bo swoją pracą udowadniali biuro-
kracji, że jest niepotrzebna i marnotrawi pieniądze - mówi Stefan Bratkowski. -
Poza tym wynalazek zmuszał do odpowiedzialności, do wysiłku. Łatwiej było kupić
licencję, potem jeździć na zagraniczne delegacje, ciągnąć drobne korzyści...
Oto kilka przykładów osób, które miały to nieszczęście, że wpadły na dobry po-
mysł:
Inżynier Henryk Szczygieł skonstruował nowy model traktora, przystosowany świet-
nie do polskich warunków. W tym czasie trwały negocjacje w sprawie kupna zachod-
niej licencji na traktory Ferguson. Na czas negocjacji wsadzono Szczygła do wię-
zienia. Przesiedział kilka miesięcy.
Prof. Tadeusz Sołtyk, konstruktor wykształcony przed wojną, kierował budową samo-
lotów, m.in. "Iskry". "Iskra" - pierwszy polski samolot odrzutowy, do dziś używa-
na jest do szkolenia pilotów wojskowych. Następny projekt Sołtyka - dużo bardziej
zaawansowany technicznie - nie wyszedł już poza wstępną fazę prototypową. Prace
nad tą konstrukcją zostały w drugiej połowie lat 60. przerwane. Radzieccy sojusz-
nicy nie życzyli sobie samodzielności polskiego przemysłu obronnego.
Zbigniew Nowak, wynalazca nowoczesnej prasy hydraulicznej, może mówić, że miał
szczęście, bo po bojach w prasie zaczęto w końcu produkować ją na eksport. Sam
Nowak jednak ciągle był gnębiony nieustannymi kontrolami, przysyłano ubeków i
oskarżano o malwersacje. Pewnego razu nie wytrzymał nerwowo i zaczął strzelać do
ścian we własnym domu.
Z kolei o inżynierze Janie Wyżykowskim, odkrywcy złóż miedzi w Legnickiem, par-
tyjna prasa pisała zrazu w tonie entuzjastycznym. Pochodził z chłopskiej rodziny,
podkreślano jego "upór, odwagę i hart ducha", a nawet to, że w wolnych od pracy
chwilach pięknie śpiewał. W 1974 roku, 17 lat po odkryciu złóż miedzi, Wyżykowski
opracował plan dalszych poszukiwań tego kruszcu. Ale kopalniana biurokracja miała
go już powyżej uszu. Wspomina jego żona, Kazimiera: - Czułam, że ma kłopoty. Raz
nawet napomknął, że chcą odebrać mu kierowanie tymi pracami. Nie wierzył, że do
tego może dojść. Aż w piątek, na 4 dni przed śmiercią, otrzymał pismo z instytu-
tu, że realizacja jego koncepcji ma zająć się nie on, ale jeszcze nie istniejąca
komórka miedzi przy Dolnoślaskim Oddziale Instytutu Geologicznego. Na poniedzia-
łek umówił się z dyrektorem instytutu. Liczył, że decyzja zostanie cofnięta. W
poniedziałek po południu Wyżykowski przygnębiony wraca do domu. Dyrektor decyzji
nie cofnął. Wyżykowski przez cały dzień nie odzywał się do nikogo w domu. Rano
pani Kazimiera obudziła się z lękiem. Mąż leżał w łazience martwy - serce odmówi-
ło posłuszeństwa.
Zawały i samobójstwa były nader częste w przemyśle socjalistycznym. Bratkowski
doliczył się kilkunastu głośnych samobójstw w latach 60. i 70. A to tylko wierz-
chołek lodowej góry.

------------------------
Jak ktoś życzy sobie gazetowe 'zdjęcia' - na priv.
Są:
1. Jacek Karpiński i jego minikomputer
2. Konstruktor - przymusowy rolnik (JT: z 'własną' świnią)
3. Jacek Karpiński z najnowszą konstrukcją - kasą fiskalną


WinKing

unread,
Oct 19, 2002, 7:38:06 AM10/19/02
to

Użytkownik "Jerzy Turynski" <je...@polbox.com> napisał w wiadomosci
news:aop3gc$1mr$1...@news.tpi.pl...

wyrazy wdzięcznosci za dokładne i wnikliwe opracowanie, i przybliżenie
tematu. może przyda się do przemysleń nowej generacji durni rosnących
obecnie w zaslepieniu pieni±dza i wyobrażeń wszechwiedzy.
życie przede wszystkim jest sprawiedliwe i ugnajanie wielkich kończy
się tak jak u jaroszewicza, ale trzeba umieć wyciągać wnioski z życia
nie tylko swojego ale i innych.

"Umysł wówczas tylko przyswaja całkowicie jakąś prawdę naukową, gdy
samodzielnie przebywa drogę, po której kroczyli odkrywcy tej prawdy."
M. A. Bovy


J.F.

unread,
Oct 19, 2002, 8:12:59 AM10/19/02
to
On Fri, 18 Oct 2002 15:40:15 +0200, Jerzy Turynski wrote:
> Życie, Sobota 4 grudnia - niedziela 5 grudnia 1999, str. 14 [...]

> Obrywał na zebraniach. Dyrektor powiedział pewnego razu: - Niech pan bierze
>przykład z kolegi S. Ma 550 publikacji w różnych kwartalnikach specjalistycznych!
>A pan co?
> Karpiński wspomina, że długo rozmyślał nad tokiem rozumowania dyrektora. Odkrył
>wreszcie, o co naprawdę chodziło: na naukowca S. nakłady wynosiły: jeden ołówek,
>jeden długopis i kartka. Dla Karpińskiego musieli ściągać części za dewizy.

Komunizl upadl, kapitalizm nastal ... a w powyzszym niewiele sie
zmienilo :-) O koszty chodzi juz mniej, ale - albo sie ma duzo
publikacji, albo sie nie ma grantow z KBN i instytut nie ma pieniedzy
:-)

>później oddał do użytku maszynę KAR-65, uniwersalny komputer do obliczeń, techno-
>logiczną nowość. Karpiński zrobił go na polskich tranzystorach i diodach.
> KAR-65 wykonywał 100 tysięcy operacji na sekundę - trzy razy więcej niż gigan-
>tycznych rozmiarów komputer "Odra", który budował wówczas wrocławski zakład elek-
>troniki Elwro. Maszyna Karpińskiego kosztowała 6 mln ówczesnych złotych, komputer
>z Wrocławia - prawie 200 milionów.

Hm, a czy konfiguracje byly porownywalne ? Komputer z Wroclawia to
mogla byc sama szafa procesora, a moze jednak juz z pamiecia [ponizej
0.5MB :-)], kilkoma szafami dyskow, tasm, drukarek.

Dla przypomnienia - budowa domu pochlaniala wtedy ~1mln, pensja
wynosila jakies 3000, podobnie kosztowal telewizor [b-w],
tranzystory w detalu kosztowaly chyba kolo 50zl ..
6mln to jednak sporo elementow musialo wchodzic ..

> Niezrażony takim obrotem spraw w 1969 roku zaprojektował maszynę modularną,

>później znaną jako K202, [...]


> Po kilku tygodniach było już po nadziei: - Nie wiadomo, czy to będzie działać,
>to zupełnie nowa koncepcja. Szukaj pan pieniędzy gdzie indziej.
> Miał znajomych w Anglii, w przemyśle komputerowym, więc wybrał się do nich.

Hm, to nie byly czasy ze jak kto chcial odwiedzic znajomych, to
wsiadal w samolot i lecial sobie.

> W kwietniu 1971 roku prototyp był już gotowy. K 202 miał wielkość dzisiejszego
>PC, był po prostu prototypem komputera osobistego.
> Tygodnik "Perspektywy" napisał wówczas: "Powstał minikomputer na elementach
>elektronicznych czwartej generacji, stanowiący w swojej klasie najbardziej uni-
>wersalną maszynę świata. Liczy z szybkością miliona operacji na sekundę i w tym
>dorównują mu tylko amerykański minikomputer Super-Nova i angielski Modular One

Hm - to z jakich kosci on byl zrobiony ? IV generacja - na zwykle TTL
to nie wyglada, czyzby jakies AM2900?
IMHO - jesli to z zachodnich specjalizowanych scalakow robione, to
pewnie bylo wiecej ich odbiorcow. I oni widac robili maszynki
rownie szybkie. I to chyba wczesniej biorac pod uwage nasze
nieuniknione zacofanie.

> W kraju K 202 miał trzy tysiące zamówień. Wojsko zakupiło kilka sztuk, Huta
>Lenina wzięła jeden do sterowania wielkim zgniataczem.
> - Wyprodukowałem 30 sztuk - wspomina Karpiński. - 15 do Anglii, 4 do MSW, kilka
>do MSZ, po jednym na Uniwersytet i do PAN, co najmniej kilka zamówili towarzysze
>radzieccy.

Hm - to gdzies to chyba jeszcze powinno stac ..

>Kilka osób niezależnie od siebie opowiadało o tym, jak do Elwro zaproszono Jaro-
>szewicza na zebranie partyjne. - Uratujcie nas przed Karpińskim - proszono. - My
>mamy 6 tysięcy pracowników i żadnych zamówień z powodu jego maszyny. On ma 200
>ludzi i wszystkie zamówienia. On robi w spółce z Anglikami, imperialista...

A Odry to nie byly jakos z Anglikami ... co najmniej w trybie
wspolpracy. Projekt w koncu ICL, za darmo sie nie podzielili ..

> Gdy wyrzucono Karpińskiego, MERA zaczęła prace nad nowym modelem minikomputera
>pod nazwą Mera 400. Pracowało przy tym projekcie kilkaset osób (w tym część roz-
>pędzonej ekipy Karpińskiego), ale wszystko na nic. Mera 400 w żaden sposób nie
>dorównywała K 202.

A Mera400 to przypadkiem nie byla PDP-11 ?

>Zbigniew Nowak, wynalazca nowoczesnej prasy hydraulicznej, może mówić, że miał
>szczęście, bo po bojach w prasie zaczęto w końcu produkować ją na eksport. Sam
>Nowak jednak ciągle był gnębiony nieustannymi kontrolami, przysyłano ubeków i
>oskarżano o malwersacje. Pewnego razu nie wytrzymał nerwowo i zaczął strzelać do
>ścian we własnym domu.

Cos mi sie tu nie zgadza - ub nachodzi i straszy czlowieka, a
jednoczenie pozwolenie na bron wydaje ?

J.

Andrzej Lewandowski

unread,
Oct 19, 2002, 8:45:47 AM10/19/02
to
On Sat, 19 Oct 2002 12:12:59 GMT, jf...@poczta.onet.pl (J.F.) wrote:

>On

>
>> Niezrażony takim obrotem spraw w 1969 roku zaprojektował maszynę modularną,
>>później znaną jako K202, [...]
>> Po kilku tygodniach było już po nadziei: - Nie wiadomo, czy to będzie działać,
>>to zupełnie nowa koncepcja. Szukaj pan pieniędzy gdzie indziej.
>> Miał znajomych w Anglii, w przemyśle komputerowym, więc wybrał się do nich.
>
>Hm, to nie byly czasy ze jak kto chcial odwiedzic znajomych, to
>wsiadal w samolot i lecial sobie.
>

No wlasnie. Wszyscu siedzieli w domu, musieli sie meldowac na
policji co 2 godziny, a po ulicach latali agenci KBM z nozami w
zebach.

Ile Pan ma lat Panie J.F.?...

>> W kwietniu 1971 roku prototyp był już gotowy. K 202 miał wielkość dzisiejszego
>>PC, był po prostu prototypem komputera osobistego.
>> Tygodnik "Perspektywy" napisał wówczas: "Powstał minikomputer na elementach
>>elektronicznych czwartej generacji, stanowiący w swojej klasie najbardziej uni-
>>wersalną maszynę świata. Liczy z szybkością miliona operacji na sekundę i w tym
>>dorównują mu tylko amerykański minikomputer Super-Nova i angielski Modular One
>

>A Odry to nie byly jakos z Anglikami ... co najmniej w trybie
>wspolpracy. Projekt w koncu ICL, za darmo sie nie podzielili ..
>

Elwro kupilo kinencje od ICL na softawre i architekture. Kupilo z
przyczyn interbnacjonalistycznych. Do PZPR przyjechala delegacja
zwiazkow zawoeowych ICL ktora to firma byla w trakcie bankrucji.
Proszono Polske o zakuop licencji aby firme uratowac. Licencje
kupiono w ramach Internacjonalistycznej Pomocy Dla Angielskiej Klasy
Robitniczej.

No i te wyjazdy do Angli...

>> Gdy wyrzucono Karpińskiego, MERA zaczęła prace nad nowym modelem minikomputera
>>pod nazwą Mera 400. Pracowało przy tym projekcie kilkaset osób (w tym część roz-
>>pędzonej ekipy Karpińskiego), ale wszystko na nic. Mera 400 w żaden sposób nie
>>dorównywała K 202.
>
>A Mera400 to przypadkiem nie byla PDP-11 ?
>

Przypadkem nie. Mera 400 to byl produkt rodzimej mysli, gowno
straszliwe. PDP-11 to byly maszyny SM ilestam w serii Jedinionnaja
Sistema. Kradzione zreszta.

>>Zbigniew Nowak, wynalazca nowoczesnej prasy hydraulicznej, może mówić, że miał
>>szczęście, bo po bojach w prasie zaczęto w końcu produkować ją na eksport. Sam
>>Nowak jednak ciągle był gnębiony nieustannymi kontrolami, przysyłano ubeków i
>>oskarżano o malwersacje. Pewnego razu nie wytrzymał nerwowo i zaczął strzelać do
>>ścian we własnym domu.
>
>Cos mi sie tu nie zgadza - ub nachodzi i straszy czlowieka, a
>jednoczenie pozwolenie na bron wydaje ?

Mial strzelbe mysliwska.

A.L.

J.F.

unread,
Oct 20, 2002, 7:18:16 AM10/20/02
to
On Sat, 19 Oct 2002 12:45:47 GMT, Andrzej Lewandowski wrote:
>On Sat, 19 Oct 2002 12:12:59 GMT, jf...@poczta.onet.pl (J.F.) wrote:
>>> Miał znajomych w Anglii, w przemyśle komputerowym, więc wybrał się do nich.

>>Hm, to nie byly czasy ze jak kto chcial odwiedzic znajomych, to
>>wsiadal w samolot i lecial sobie.
>>
>No wlasnie. Wszyscu siedzieli w domu, musieli sie meldowac na
>policji co 2 godziny, a po ulicach latali agenci KBM z nozami w
>zebach. Ile Pan ma lat Panie J.F.?...

71 kiepsko pamietam, ale do wyjazdu to trzeba bylo zaproszenie z
drugiej strony, potem o paszport wystapic, ze dwa miesiace poczekac,
no chyba ze byl juz w depozycie, to szybciej wydawali, potem
przydzialowe 120$ pobrac. O koszcie samolotu nie wspominajac ...
chociaz nie - LOT byl na polska kieszen. Drogi, ale nie kosztowal
rocznych zarobkow..
Dzieci sie wtedy straszylo czarna wolga.

>>A Odry to nie byly jakos z Anglikami ... co najmniej w trybie
>>wspolpracy. Projekt w koncu ICL, za darmo sie nie podzielili ..
>>
>Elwro kupilo kinencje od ICL na softawre i architekture. Kupilo z
>przyczyn interbnacjonalistycznych. Do PZPR przyjechala delegacja
>zwiazkow zawoeowych ICL ktora to firma byla w trakcie bankrucji.
>Proszono Polske o zakuop licencji aby firme uratowac. Licencje
>kupiono w ramach Internacjonalistycznej Pomocy Dla Angielskiej Klasy
>Robitniczej. No i te wyjazdy do Angli...

Powaznie jak powyzej ? No to byc moze troche tlumaczy mozliwosci
Karpinskiego - jesli mogl sluzbowo do Anglii pojechac..

>>A Mera400 to przypadkiem nie byla PDP-11 ?
>>
>Przypadkem nie. Mera 400 to byl produkt rodzimej mysli, gowno straszliwe.

A mozesz cos blizej opisac mozliwosci maszynki ?

>PDP-11 to byly maszyny SM ilestam w serii Jedinionnaja Sistema. Kradzione zreszta.

SM4/CM4. Te pamietam, choc prawie nie uzywalem.
Ale one sie chyba do JS/ES nie zaliczaly ?

>>>Nowak jednak ciągle był gnębiony nieustannymi kontrolami, przysyłano ubeków i
>>>oskarżano o malwersacje. Pewnego razu nie wytrzymał nerwowo i zaczął strzelać do
>>>ścian we własnym domu.
>>
>>Cos mi sie tu nie zgadza - ub nachodzi i straszy czlowieka, a
>>jednoczenie pozwolenie na bron wydaje ?
>
>Mial strzelbe mysliwska.

Tez wymagala zezwolen ..

J.

Marek Włodarz

unread,
Oct 20, 2002, 10:03:28 AM10/20/02
to
W artykule <3dc7895c.22861576@nt>
J.F. napisał(a):

> 71 kiepsko pamietam, ale do wyjazdu to trzeba bylo zaproszenie z
> drugiej strony, potem o paszport wystapic, ze dwa miesiace poczekac,
> no chyba ze byl juz w depozycie, to szybciej wydawali, potem
> przydzialowe 120$ pobrac. O koszcie samolotu nie wspominajac ...
> chociaz nie - LOT byl na polska kieszen. Drogi, ale nie kosztowal
> rocznych zarobkow..

Wszystko się zgadza - i nic się nie zgadza zarazem... Opisałeś całkiem
realistycznie wyjazd _prywatny_. Z własnej inicjatywy wyjeżdżającego,
na zwykły paszport.

Ale istniały wówczas także paszporty służbowe. Taki paszport leżał
sobie (zazwyczaj) u kadrowca w zakładzie pracy. Jak taki pracownik
potrzebował wyjechać - to wyjeżdżał. Owszem, trzeba było wizę
załatwić, ale to prawie nigdy nie zajmowało więcej niż paru dni -
przynajmniej jeśli chodzi o Europę.

Sam co prawda tak nie jeździłem ze względu na nieco za niski wiek :-),
ale mój ojciec tak - i nie raz bywało, że dowiadywał się we wtorek, że
w czwartek musi być np. w Grecji, bo na nadzorowanej przez niego
budowie coś się stało... I był, na czas. Zresztą wizy wielokrotnego
wykorzystania także wówczas już istniały - i taki ktoś, kto miał
jeździć gdzieś tam służbowo zwykle załatwiał wizę tylko za pierwszym
razem. Ściślej - wcale jej nie załatwiał. Od tego w każdej szanującej
się firmie realsocu była odpowiednia komórka.

Owszem, utrudnienia naturalnie były. Pierwsze uzyskanie zgody na
wyjazd (czyli wystawienie paszportu służbowego) zajmowało tyleż czasu,
albo i więcej, co prywatnego. Ale później szło już błyskiem, chyba, że
ktoś podpadł. Wtedy po prostu odbierano mu służbowy paszport, co było
o tyle łatwe, że nie był on przechowywany przez danego osobnika w
domu...

Aha - te 130 (nie 120) dolarów to było właśnie na wyjazd indywidualny.
Na służbowy dostawało się wedle stawek diet - zależnie od czasu pobytu
i kraju. W przypadku w/w Grecji - 22 USD na każdy dzień. Nie za dużo,
ale nie tyle, żeby trzeba było głodem przymierać, a i na w miarę
przyzwoity hotel starczało...

> Dzieci sie wtedy straszylo czarna wolga.

Przesadziłeś. Może starszych ode mnie o 10 lat - ale za "moich czasów"
- a wtedy miałem 13 lat, więc "w sam raz" - i na pewno już nie
działało...

Pozdrawiam,
Marek W.
--
http://venus.ci.uw.edu.pl/~marekw/
Suma inteligencji ludzkości jest stała. Tylko ludzi jest coraz więcej.

spe...@poczta.onet.pl

unread,
Oct 20, 2002, 3:00:52 PM10/20/02
to

dzieki za SUPER artykul - wreczcie sie dowiedzialem jak bylo.
okazuje sie z w moim poscie nie bylo ani troche przesady czy "mitu"
Wszystko co slyszalem dokladnie potwierdzil artykul (ja nie
chcialem o tym pisac bo to rzeczywiscie brzmialo jak mit).

ta koncowka z innymi wynalazcami brzmi jakby troche przesadzona...

Pozdr.
Spec


--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl

J.F.

unread,
Oct 20, 2002, 5:44:16 PM10/20/02
to
On Sun, 20 Oct 2002 14:03:28 +0000 (UTC), Marek Włodarz wrote:
>[...] Wszystko się zgadza - i nic się nie zgadza zarazem... Opisałeś całkiem

>realistycznie wyjazd _prywatny_. Z własnej inicjatywy wyjeżdżającego,
>na zwykły paszport.
>Ale istniały wówczas także paszporty służbowe. Taki paszport leżał
>sobie (zazwyczaj) u kadrowca w zakładzie pracy. Jak taki pracownik
>potrzebował wyjechać - to wyjeżdżał.

Oczywiscie. Tylko ze jakos to mi nie pasuje do sytuacji
gdy "polskie firmy sie od niego odwrocily to polecial do znajomych do
Anglii szukac pieniedzy". Ktos go do tej Anglii musial oficjalnie
delegowac.. No i musiala go wladza wczesniej lubic, jesli gotowy
paszport czekal na niego u kadrowca ..

>Na służbowy dostawało się wedle stawek diet - zależnie od czasu pobytu
>i kraju. W przypadku w/w Grecji - 22 USD na każdy dzień. Nie za dużo,
>ale nie tyle, żeby trzeba było głodem przymierać, a i na w miarę
>przyzwoity hotel starczało...

Moze w Grecji. W Anglii na pewno nie ... ale przeciez jak sie
pracownika deleguje to i za hotel mu sie placi ..

J.

Marek Włodarz

unread,
Oct 20, 2002, 7:26:56 PM10/20/02
to
W artykule <3debdea0.110238601@nt>
J.F. napisał(a):

> Oczywiscie. Tylko ze jakos to mi nie pasuje do sytuacji
> gdy "polskie firmy sie od niego odwrocily to polecial do znajomych do
> Anglii szukac pieniedzy". Ktos go do tej Anglii musial oficjalnie
> delegowac.. No i musiala go wladza wczesniej lubic, jesli gotowy
> paszport czekal na niego u kadrowca ..

Pracował w instytucie badawczym, to paszport miał, wielu ludzi w
takich placówkach miało. Wcześniej go lubili, bo dlaczego nie? Dopiero
jak to zbudował, i w dodatku nie chciał się "podzielić sukcesem ze
starszymi, zasłużonymi kolegami", to przestali.

A szef samodzielnej pracowni to mógł sobie sam delegację na wyjazd do
Londynu wystawić. Że się potem musiał tłumaczyć? ano musiał. Gdyby
miał dobre układy, to nic by nie było, zwłaszcza gdyby udało mu się
załatwić coś, na czym by władzy zależało. Problem Karpińskiego polegał
między innymi na tym, że władzy _nie_ zależało... I tak - parę lat
później już nie mógł wyjechać - nie dano mu paszportu.

>>Na służbowy dostawało się wedle stawek diet - zależnie od czasu pobytu
>>i kraju. W przypadku w/w Grecji - 22 USD na każdy dzień. Nie za dużo,
>>ale nie tyle, żeby trzeba było głodem przymierać, a i na w miarę
>>przyzwoity hotel starczało...
>
> Moze w Grecji. W Anglii na pewno nie ... ale przeciez jak sie
> pracownika deleguje to i za hotel mu sie placi ..

No właśnie na to była ta dieta... Facet dostawał kasę w łapę i
jechał - jak sobie wyobrażasz, że mu macierzysta firma przelewem
płaciła za hotel? Znajdź takiego odważnego hotelarza, co by na taki
układ poszedł :->

A poza tym - pamiętaj, że to było 30 lat temu. Inflacja była jednak
spora, zwłaszcza że w międzyczasie był kryzys naftowy. Te pieniądze
były wówczas 2-3 razy więcej warte, niż dziś...

J.F.

unread,
Oct 21, 2002, 1:41:12 PM10/21/02
to
On Sun, 20 Oct 2002 23:26:56 +0000 (UTC), Marek Włodarz wrote:
>>>Na służbowy dostawało się wedle stawek diet - zależnie od czasu pobytu
>>>i kraju. W przypadku w/w Grecji - 22 USD na każdy dzień. Nie za dużo,
>>>ale nie tyle, żeby trzeba było głodem przymierać, a i na w miarę
>>>przyzwoity hotel starczało...
>>
>> Moze w Grecji. W Anglii na pewno nie ... ale przeciez jak sie
>> pracownika deleguje to i za hotel mu sie placi ..
>
>No właśnie na to była ta dieta... Facet dostawał kasę w łapę i

Moge sie mylic, ale chyba nie. Do lapy dostawal wiecej, ale musial
sie z tego rozliczyc - np rachunkiem za hotel. A z diety nie musial
sie rozlicac - bo to niby na jakies wyzywienie itp.

>jechał - jak sobie wyobrażasz, że mu macierzysta firma przelewem
>płaciła za hotel? Znajdź takiego odważnego hotelarza, co by na taki
>układ poszedł :->

Przez Orbis nie powinno byc problemu..

>A poza tym - pamiętaj, że to było 30 lat temu. Inflacja była jednak
>spora, zwłaszcza że w międzyczasie był kryzys naftowy. Te pieniądze
>były wówczas 2-3 razy więcej warte, niż dziś...

Nadal trzeba sie troche naszukac zeby znalezc w Anglii hotel za 66$ za
noc. Takie sredniej klasy biora jednak wiecej ..

J.

Stanislaw Sidor

unread,
Oct 21, 2002, 2:11:43 PM10/21/02
to
News user "J.F." <jf...@poczta.onet.pl> wrote ...

> Nadal trzeba sie troche naszukac zeby znalezc w Anglii hotel za 66$ za
> noc. Takie sredniej klasy biora jednak wiecej ..

Moze bardziej oplaca sie miec kochanke w Anglii ;-)

(STS)

J.F.

unread,
Oct 21, 2002, 5:37:05 PM10/21/02
to

Angielke ????? Oplacac to sie moze i oplaca, bo sporo musi baba
doplacic do takiego ukladu :-)

J.


Krzysztof Mnich

unread,
Oct 22, 2002, 3:14:02 AM10/22/02
to
Jerzy Turynski wrote:

[...i chwala mu za to]

Jak zwykle w prasie - pare ciekawych informacji, podanych w sosie...
no, polprawd...

Najciekawsze jak dla mnie bylo, ze ojcem Karpinskiego byl TEN Adam
Karpinski - himalaista, a wczesniej pionier szybownictwa w Polsce.

A teraz o slawetnej akcji 'niszczenia' Karpinskiego: oczywiscie
wiele z tego moglo byc prawda, ale NA PEWNO NIE te zapisy cenzorskie
i NIE orwellowskie tezy ze wedlug wladz 'komputera nie bylo'.

O Karpinskim i K-202 dowiedzialem sie w polowie lat 70-tych
z popularnonaukowej ksiazeczki Bogdana Misia 'Jak pracuje komputer'.
Bylo tez kilka artykulow w 'Mlodym Techniku'. Wszystkie utrzymane
w tonie radosnym... bo wlasnie TAK sie pisywalo w latach 70-tych.
Nie bylo na ten temat zadnej cenzury czy zmowy milczenia, opisywano
bez zenady jeszcze jeden 'sukces polskiej mysli technicznej', tylko
nikogo juz nie interesowalo, ze projekt zostal dawno 'utracony'.

Prawda ze mniej spektakularne od spisku SB i Jaroszewicza? Ale
prawdziwsze...

We wczesnych latach 80-tych nie bylo zadnej nagonki na Karpinskiego,
byl natomiast reportaz w 'rezimowej' telewizji o inzynierze-hodowcy
PRAWDZIWYCH SWIN (to stamtad ten cytat).
Jak rozwinela sie technika komputerowa od tamtego czasu - wiemy.
Po prostu inaczej niz spodziewano sie w czasach swietnosci Karpinskiego.
IMHO i tak nie bylo szanc wlaczyc sie w TAK przebiegajacy rozwoj.

A jezeli facet przylozyl sie do bezprawia, jakim sa kasy fiskalne,
to ma u mnie bardzo gruba kreche.

pozdrowienia

krzys

Andrzej Lewandowski

unread,
Oct 22, 2002, 8:04:01 AM10/22/02
to
On Tue, 22 Oct 2002 09:14:02 +0200, Krzysztof Mnich
<k...@lodz.tpsa.pl> wrote:

>Jerzy Turynski wrote:
>
>[...i chwala mu za to]
>
>Jak zwykle w prasie - pare ciekawych informacji, podanych w sosie...
>no, polprawd...
>
>Najciekawsze jak dla mnie bylo, ze ojcem Karpinskiego byl TEN Adam
>Karpinski - himalaista, a wczesniej pionier szybownictwa w Polsce.
>
>A teraz o slawetnej akcji 'niszczenia' Karpinskiego: oczywiscie
>wiele z tego moglo byc prawda, ale NA PEWNO NIE te zapisy cenzorskie
>i NIE orwellowskie tezy ze wedlug wladz 'komputera nie bylo'.
>
>O Karpinskim i K-202 dowiedzialem sie w polowie lat 70-tych
>z popularnonaukowej ksiazeczki Bogdana Misia 'Jak pracuje komputer'.

No i wlasnie Kolegi wypowiedz jest na tym mniej wiecej poziomie
merytorycznum. Nie mowiac o thm, ze nie wiadomo jaki jest "message".
Ze co, ze Karpinskiego i K202 nigdy nie bylo?...

A.L>

0 new messages